Nie będzie to żadne uproszczenie, kiedy powiem, że australijski filmowiec z ekranizowania morderców uczynił swój reżyserski znak rozpoznawczy. Na jego rozkładzie znalazł się i szekspirowski bohater (Makbet), postać z gry komputerowej (Assasin’s Creed), jak i westernowy wyjęty spod prawa (Prawdziwa historia gangu Kelly’ego). Nitram jest niejako powrotem do kurzelowskich filmowych korzeni. Jak w debiutanckim Snowtown, tak i tu reżyser bierze na tapet nie fikcyjnego zabójcę, lecz zwyrodniałą personę zaczerpniętą z nieodległej, prawdziwej przeszłości.
Nitram bazuje bowiem na życiu psychopaty, który na początku lat 90. zapisał najczarniejszą kartę w historii australijskiej Tasmanii, z zimną krwią mordując 35 osób. Masakra wstrząsnęła Antypodami na lata, w reakcji na zdarzenie, błyskawicznie wprowadzono anty-karabinowe, niezwykle restrykcyjne prawo. Kurzel jednak nie skupia się na następstwach tragicznego dnia i ogólnonarodowej traumy. Choć w podstawie scenariusza leżały mocne anty-broniowe fundamenty, owa agitka zostaje wrzucona dopiero do epilogowych napisów. Narzędzie zbrodni nie ma tu tak naprawdę większego znaczenia. Parafrazując przysłowie – gdy ktoś chce czynić zło, znajdzie nie tylko i powód, ale zawsze też i sposób.
Psychiczna dolegliwość jest tu ledwie zasygnalizowana; pokusa przerzucenia części odpowiedzialności na rodzinne dysfunkcje – szybko odparta. Nitram do tematycznie zbliżonego Musimy porozmawiać o Kevinie stoi tym samym w grubo odkreślonej opozycji. W filmie Lynne Ramsey oś dramatu skupiała się na obwiniającej się za wszystko matce mordercy. W Nitramie postaci rodziców, choć obecne, są raczej biernymi obserwatorami, odwracającymi się komfortowo plecami od psychopatycznych symptomów własnego syna. Lecz nawet jeśli nie mogą liczyć na nominację do nagrody rodzicieli roku, nie mają zarazem obiektywnie wielu powodów, by dławić w sobie przesadne poczucie winy.
Jak przystało na slow burnera, tak i tu gorzkość dramatu sączy się powoli, pozwalając Calebowi Landry Jonesowi na zabłyśniecie w prawdziwie wybitnej kreacji. Może się wydawać, że mało zniuansowana rola nie kipi od wielu mocno zarysowanych akcentów. Owiane złą sławą, zmanipulowane przed media szalone oczy mordercy są tu raczej przygaszone i beznamiętne. Trudno od razu dostrzec w ich szarzyźnie źródła niepokoju, mimo że jest on cały czas gdzieś obecny. Czające się między kadrami i wiszące nad fabułą oczekiwanie nieuniknionego, przywodzi bardziej na myśl rozgrywany w półcieniach horror. W tej pesymistycznej i z pozoru mało różnorodnej palecie, Jones odnajduje się jednak znakomicie. W przeciągającej ciszy widzimy postać pozbawioną większego życiowego celu. Scenami szalonych dziecinad karmi wyzbytą z moralnego kręgosłupa, tlącą się trzewiach, żywą bestię. Beztroskimi harcami sugeruje pierwsze oznaki upośledzenia w rozpoznawaniu dobra i zła.
Co ciekawe, Kurzel nie dokonuje na ekranie jasnej i bezpośredniej oceny mordercy, pozostawiając to zadanie po stronie widzów. W wartościowaniu tytułowego Nitrama nie możemy jednak dać się zwieść pozorom i uwierzyć w bajkę o zagubionym i odrzuconym samotniku. To był, jest i zawsze będzie bezwzględny ludzki potwór.
Ilustracja wprowadzenia: Kadr z filmu Nitram