Zabawnym zbiegiem okoliczności było to, w jakim momencie obejrzałem ten film. Chcę tu wspomnieć o stale rosnącej w świecie paniki wywołanej epidemią Koronawirusa. Może to mi trochę odbiło, może nie powinienem, ale widzę w tym filmie dość trafny komentarz społeczny jeszcze lepiej wybrzmiewający zestawiony z (o tym później) naprawdę intrygującym zakończeniem. Wirus z Chin jest jak tytułowy bohater. Nie widać go, a zatruwa ludziom życie, doprowadzając do paniki i szaleństwa. To samo robi nasz przezroczysty zbój z główną bohaterką. Po teoretycznym uwolnieniu się z toksycznego związku na początku filmu wpadnie z deszczu pod rynnę. Ciekawe co zrobiłaby, gdyby od początku o tym wiedziała.
Przeorany przez popkulturę slogan Alfreda Hitchocka o dobry thrillerze tu też został przez twórców skrupulatnie zastosowany. Początek tego filmu od razu bowiem daje radę, jeśli chodzi o napięcie, a także umiejętnie buduje nam tajemnicę. Nasza bohaterka ucieka od swojego faceta, w końcu wyrywa się ze szpon jego supernowoczesnej willi. Chwilę później zaczynamy się dowiadywać, dlaczego tak mocno na tym jej zależało, co budzi autentyczne zrozumienie. Duża w tym zasługa aktorki, bo na twarzy Elizabeth Moss szaleństwo maluje się stopniowo i raczej mało jaskrawymi barwami. Cecilia jest postacią, której bezsilność jest naprawdę namacalna. W dodatku doprawiona zrozumieniem, zarówno jej, jak i całego jej otoczenia.
Nie muszę chyba mówić, jak wielkim polem do popisu w kwestiach inscenizacyjnych jest motyw niewidzialnego człowieka. Przed seansem był to dla mnie najbardziej intrygujący aspekt tej produkcji, coś, co zaciągnęło mnie na salę kinową. I w tym przypadku muszę powiedzieć, że czuje lekki niedosyt. Jest tu sporo naprawdę ciekawych scen i pomysłów (scena w restauracji czy pojedynek w strugach deszczu), jednak samej akcji, samego mięska, już troszkę mniej i nie wykorzystuje ono płynącego z aktorskich szarpanin z wyimaginowanym rywalem potencjału. Tego chciałbym tu zobaczyć więcej, nawet gdyby film składał się tylko z tego, pewnie by mnie kupił. Nie wiem, czy jednak powinienem się do tego przyznawać.
Oprócz tego, jak dobrze działa ten film horrorowo, można dopatrzyć się ciekawego komentarza społecznego. O mojej interpretacji i tym, co mówiłem na temat pewnej zarazy z Chin, już słyszeliście, ale wymowa filmu może nas zaprowadzić również w dużo dalsze rejony. Film ma do pokazania dużo o toksycznych relacjach, o sytuacjach beznadziejnych, o bezsensie egzystencji i momentach, w których trudno jest Cię zrozumieć. Jest tu kilka naprawdę dobrych scen, które zapadną w pamięć. Do tego dochodzi zakończenie, które choć wątpliwe moralnie i dosłownie dość dyskusyjne, wybrzmiewa fantastycznie jako puenta do niezdrowej relacji, budowanej cały film. Ostatni raz tak bardzo zmieszany wychodziłem po zakończeniu chyba z Zaginionej dziewczyny.
Aby pokonać wirusa, czy to związanego z toksyczną relacją, czy wysoką gorączką i kaszlem, najważniejsza jest walka. W walce pomaga trzeźwe myślenie i brak paniki. Dlatego też warto podążać drogą Cecilii, która może się stać naprawdę ważną bohaterką współczesnego kina grozy. A po tym, co robiła na końcu tego, udanego przecież filmu, nawet przejść na zupełnie inną stronę rzeki. Tego bym chyba jej życzył.