Niewidzialny człowiek – recenzja filmu.

Cofnijmy się na chwile do czasów wczesnego dzieciństwa. Nie po to, żeby przypomnieć sobie oryginalny film James Whale’a, a raczej, żeby trochę pomarzyć, dziecięcym umysłem. Przypomnijcie sobie, jaką ponadludzką zdolność chcieliście mieć, gdy was ktoś o to spytał w wieku mocno dziecięcym. Ja akurat chciałem być malutki, często pojawiało się pewnie czytanie w myślach, ale niewidzialność także byłaby tym, co mogło najbardziej działać na młody umysł. Teraz takie dywagacje nie są mi już potrzebne, ale kiedy stukam sobie w klawisze i powstaje recenzja filmu takiego jak Niewidzialny człowiek, widzę w nim cały czas pokłady dużego potencjału, który objawia się na wielu płaszczyznach. Na szczęście nowemu horrorowi Blumhouse udało się w wielu miejscach go wykrzesać. A to jest w stanie zagwarantować nam dobry seans.

Zabawnym zbiegiem okoliczności było to, w jakim momencie obejrzałem ten film. Chcę tu wspomnieć o stale rosnącej w świecie paniki wywołanej epidemią Koronawirusa. Może to mi trochę odbiło, może nie powinienem, ale widzę w tym filmie dość trafny komentarz społeczny jeszcze lepiej wybrzmiewający zestawiony z (o tym później) naprawdę intrygującym zakończeniem. Wirus z Chin jest jak tytułowy bohater. Nie widać go, a zatruwa ludziom życie, doprowadzając do paniki i szaleństwa. To samo robi nasz przezroczysty zbój z główną bohaterką. Po teoretycznym uwolnieniu się z toksycznego związku na początku filmu wpadnie z deszczu pod rynnę. Ciekawe co zrobiłaby, gdyby od początku o tym wiedziała.

Przeorany przez popkulturę slogan Alfreda Hitchocka o dobry thrillerze tu też został przez twórców skrupulatnie zastosowany. Początek tego filmu od razu bowiem daje radę, jeśli chodzi o napięcie, a także umiejętnie buduje nam tajemnicę. Nasza bohaterka ucieka od swojego faceta, w końcu wyrywa się ze szpon jego supernowoczesnej willi. Chwilę później zaczynamy się dowiadywać, dlaczego tak mocno na tym jej zależało, co budzi autentyczne zrozumienie. Duża w tym zasługa aktorki, bo na twarzy Elizabeth Moss szaleństwo maluje się stopniowo i raczej mało jaskrawymi barwami. Cecilia jest postacią, której bezsilność jest naprawdę namacalna. W dodatku doprawiona zrozumieniem, zarówno jej, jak i całego jej otoczenia.

Zobacz również: W lesie dziś nie zaśnie nikt – nowy zwiastun polskiego filmu grozy!

Nie muszę chyba mówić, jak wielkim polem do popisu w kwestiach inscenizacyjnych jest motyw niewidzialnego człowieka. Przed seansem był to dla mnie najbardziej intrygujący aspekt tej produkcji, coś, co zaciągnęło mnie na salę kinową. I w tym przypadku muszę powiedzieć, że czuje lekki niedosyt. Jest tu sporo naprawdę ciekawych scen i pomysłów (scena w restauracji czy pojedynek w strugach deszczu), jednak samej akcji, samego mięska, już troszkę mniej i nie wykorzystuje ono płynącego z aktorskich szarpanin z wyimaginowanym rywalem potencjału. Tego chciałbym tu zobaczyć więcej, nawet gdyby film składał się tylko z tego, pewnie by mnie kupił. Nie wiem, czy jednak powinienem się do tego przyznawać.

Elisabeth Moss as Cecilia Kass in „The Invisible Man,” written and directed by Leigh Whannell.

Oprócz tego, jak dobrze działa ten film horrorowo, można dopatrzyć się ciekawego komentarza społecznego. O mojej interpretacji i tym, co mówiłem na temat pewnej zarazy z Chin, już słyszeliście, ale wymowa filmu może nas zaprowadzić również w dużo dalsze rejony. Film ma do pokazania dużo o toksycznych relacjach, o sytuacjach beznadziejnych, o bezsensie egzystencji i momentach, w których trudno jest Cię zrozumieć. Jest tu kilka naprawdę dobrych scen, które zapadną w pamięć. Do tego dochodzi zakończenie, które choć wątpliwe moralnie i dosłownie dość dyskusyjne, wybrzmiewa fantastycznie jako puenta do niezdrowej relacji, budowanej cały film. Ostatni raz tak bardzo zmieszany wychodziłem po zakończeniu chyba z Zaginionej dziewczyny.

Zobacz również: Sala samobójców. Hejter – recenzja filmu. Krew na klawiaturze

Aby pokonać wirusa, czy to związanego z toksyczną relacją, czy wysoką gorączką i kaszlem, najważniejsza jest walka. W walce pomaga trzeźwe myślenie i brak paniki. Dlatego też warto podążać drogą Cecilii, która może się stać naprawdę ważną bohaterką współczesnego kina grozy. A po tym, co robiła na końcu tego, udanego przecież filmu, nawet przejść na zupełnie inną stronę rzeki. Tego bym chyba jej życzył.

Redaktor prowadzący działu recenzji filmowych

Od 2015 w Movies Room, od 2018 odpowiedzialny za działalność działu recenzji filmowych. Uwielbia Wesele Smarzowskiego, animacje Pixara i Breaking Bad. A, no i zawsze kiedy warto, broni polskiego kina.

Kontakt pod [email protected]

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zarejestruj się, jeśli nie masz konta Nie pamiętasz hasła?