Nie! jest trzecim filmem w reżyserii Jordana Peele – twórcy hitów Uciekaj! oraz To my. Jeszcze przed premierą, reżyser powiedział, że chciał on „stworzyć spektakl, który wypromowałby jego ulubioną formę sztuki oraz sposób jego przekazu, czyli przez kino”. Nie! jest zdecydowanie tym, co wyznaczył sobie Peele. Historia skupia się na – już dorosłym – rodzeństwie Emerald (Keke Palmer) oraz OJ Haywood (Daniel Kaluuya). Ta pierwsza pragnie zaistnieć w branży filmowej, przez co dochodzi do lekko żenujących samopromocji. Ten drugi za to jest kompletnym przeciwieństwem. Cichy, nieśmiały, lekko zmęczony życiem OJ stara się po prostu żyć w spokoju. Niestety ten spokój zakłóca pewien nieproszony gość. Rodzeństwo oraz towarzyszący im Angel (Brandon Perea) – specjalista od sprzętu elektronicznego – muszą zmierzyć się z czymś, co kryje się w zaskakująco widocznym miejscu. W obsadzie znaleźli się również: Stven Yeun, Michael Wincott oraz Keith David.
Po raz kolejny Jordan Peele kompletnie nas zmylił. UFO – jak wyżej wspomniałem – kojarzy nam się z małymi (czasami też większymi) ufoludkami, które na pozór wyglądają jak słodkie szkraby, ale tak naprawdę są śmiertelnie niebezpieczne. W tym filmie jest zupełnie inaczej. Na początku filmu – kiedy to po raz pierwszy dostajemy jakąś wskazówkę dotyczącą głównego przeciwnika – pomyślałem sobie: „No dobrze, czyli UFO kogoś porwało, a teraz pozbywa się niepotrzebnych rzeczy”. No i w sumie wcale się nie pomyliłem… jest jednak jeden haczyk w tej historii, która zmienia wszystko. Nie bójcie się, nic Wam nie zaspoileruję, ale wiedzcie tylko, że Peele wywróci wasze oczekiwania o 180 stopni.
Reżyser od samego początku filmu gra z naszymi przewidywaniami. Krok po kroku daje nam wskazówki co do prawdziwej natury tych „ufolódków”. W końcu bum… ujawnione nam jest, co tak naprawdę skrywa się na niebie. Muszę przyznać, że byłem naprawdę zaskoczony i zaciekawiony tym pomysłem. Jeszcze chyba nikt, nigdy nie spojrzał na tę tematykę w ten sposób. Jordan Peele odkrył nowe tereny historii o UFO i możemy go nazwać ich pionierem. Nie zdziwię się, jeżeli w przyszłości ujrzymy produkcje z podobnym pomysłem.
Wyobraźcie sobie teraz, że jest noc i znajdujecie się na środku kalifornijskiej farmy. Wokół znajduje się tylko kilka barierek i masa piachu. Jest cicho, z daleka słychać tylko jakieś dziwne odgłosy. Nagle widzicie, jak coś przelatuje w prawym kącie waszego oka. Odgłosy stają się coraz głośniejsze i wyraźniejsze. Bum… znów coś przeleciało w kącie waszego oka. Zaczynacie uciekać. Gdzie jednak uciekać, jak jesteście pośród niczego? Wszystkie możliwe światła oraz urządzenia przestają działać. Zatrzymujecie się. Jesteście pogrążeni w ciemności, a wokół was rozbrzmiewają tylko te przerażające odgłosy, które po trochu brzmią jak krzyki cierpiących ludzi. Nagle bum… cały ten piach wokół Was zaczyna wirować, nie słyszycie nic innego niż te krzyki, a nad wami znajduje się ogromny talerz z wyraźną, mroczną dziurą. To wasz koniec. Nie ma szans na ucieczkę, ani na ratunek przez waszych bliskich. Jesteście sami. W końcu zaczynacie się unosić i powoli zbliżacie się do tajemniczego przybysza. Koniec końców docieracie tam i… koniec historii, bo napisałem, że będzie bez spoilerów. Ta historyjka jednak przedstawia niesamowity klimat, który zbudował Jordan Peele.
Od samego startu czujemy niepewność, lęk przed niewiadomym, a nawet paradoksalną klaustrofobię. W tym aspekcie film ten mogę spokojnie nazwać arcydziełem. Nie ma tutaj żadnych jumpscare’ów oraz innych tanich zagrywek. Peele działa – tylko i wyłącznie – zapomnianą trochę techniką budowania klimatu. Wbija on nas w fotel i nie odpuszcza, aż do efektownego climaxu.
Aczkolwiek, aby w pełni przekonać widza co do takiego klimatu, potrzeba kilku utalentowanych aktorów, którzy doskonale ukażą dane emocje. Całe szczęście Jordan Peele ponownie nawiązał współpracę z jeszcze niedocenionym Danielem Kaluuyą, a po raz pierwszy pracował z równie utalentowaną Keke Palmer, nowym odkryciem reżysera (?) – Brandonem Pereą oraz Stevenem Yeunem, który po odejściu z The Walking Dead zaczął grać w wielu nagradzanych produkcjach (Okja, Minari).
Ta grupka to nasi główni bohaterowie. Poznajemy ich jeszcze zanim akcja zaczyna się rozkręcać i – czasami aż zbyt powoli – odkrywamy ich przeszłość. Warto wspomnieć, że przodkiem OJ’a i Emerald jest aktor oraz kaskader z pierwszego filmu w historii, którego imię i nazwisko do dzisiaj nie jest znane. Prędko nawiązujemy z nimi jakieś relacje; postacie te zaczynają coś dla nas znaczyć i martwimy się o nie. Tym bardziej po ujawnieniu co czeka ich w nawiedzającym UFO. Najważniejszym zadaniem horroru jest straszenie widza, ale nie można zapominać, że jest to nadal film, który oglądają widzowie głodni dobrej historii i łatwych do polubienia (lub znienawidzenia) postaci. W Nie! zdecydowanie tego nie brakuje, a zawdzięczamy to świetnemu aktorstwu oraz naprawdę solidnemu scenariuszowi.
Jordan Peele przez wielu nazywany jest współczesnym Hitchcockiem lub Johnem Carpenterem. Jest to porównane godne podziwu, ale nie mam pewności, czy sam już mogę nadać mu takie miano. Reżyser z filmu na film coraz bardziej nas zaskakuje i odkrywa nowe rejony horrorowego widowiska. Tym razem przeistoczył – już trochę oklepany – koncept UFO i utworzył coś oryginalnego; inspirację dla wielu przyszłych filmowców. Jest on jednym z najważniejszych wyznaczników współczesnego kina grozy, a Nie! to tylko początek jego (miejmy nadzieję) długotrwałych działań w tym zawodzie.
Horror, który otrzymaliśmy 12 sierpnia to świetnie napisana historia, z doskonale dobraną obsadą, klimatem nie z tej ziemi oraz nowym pomysłem, na stary motyw. Nie wspomniałem o tym w recenzji, ale w produkcji tej znajdziemy również, wiele poukrywanych motywów (m.in. rasizm w branży filmowej) czy też easter-eggów, które ucieszą niejednego kinomana. Tempo przedstawionej historii mogłoby być troszkę podrasowane, ale jest to tak naprawdę szczegół. Nie! to film, który trzeba przeżuć przynajmniej dwa razy, aby odkryć jego prawdziwy smak.
Ilustracja wprowadzenia: fot. Universal Pictures
hehe „efekty specjalne z górnej półki”, a to się uśmiałem… Te szmaty, zasłony i falbanki udające żywą istotę? Żenua