Max (Jean-Pierre Bacri) jest uznanym organizatorem wesel. Ma pod sobą zaufaną grupę ludzi, a przed sobą wyjątkowo trudne zadanie – zorganizować wieczór dla bardzo wymagającego klienta, równocześnie przechodząc kryzys w życiu osobistym. Przed zmęczonym życiem bohaterem nagle piętrzą się trudności, z którymi kiedyś radził sobie świetnie. Wraz z kolejnymi kłopotami napięcie rośnie, a ten spokojny z początku film z minuty na minutę staje się szaloną, zwariowaną komedią (z pięknym finałem).
Nasze najlepsze wesele korzysta dyskretnie z wytartych motywów filmowych, jednak żadnemu widzowi nie powinno to przeszkadzać. Scenografia i kolory – to wszystko dopracowane jest w najmniejszym szczególe i widać, że twórcy nie poszli na łatwiznę. Estetyczna strona filmu cieszy oko, ale zwraca uwagę przede wszystkim piękna ścieżka dźwiękowa, za którą odpowiadał Avishai Cohen. Ubarwiała niemal każdą scenę i nie ulega wątpliwości, że bez niej film nie byłby na tyle wartościowy. Prawdopodobnie jest to pierwsza rzeczy, jaką z tego filmu zapamiętacie.
Tak naprawdę takiej produkcji nie powinno się oglądać dla fabuły, która nie wybijała się szczególnie ponad przeciętny poziom. Oprócz wspomnianej muzyki i scenografii, zwraca tu uwagę gra aktorska – cały film zbudowany jest na ludziach. Każdy z bohaterów ma swój własny charakterek, dziwactwa i śmiesznostki, które bawią widza do łez. To właśnie oni – wiecznie wkurzona menadżerka Adele (Eye Haidara), głupkowaty fotograf Guy (Jean-Paul Rouve), czy beznadziejny romantyk Julien (Vincent Macaigne) domykają film w zgrabną całość. W tych komicznych, ale sympatycznych postaciach znajdziemy oczywiście odbicie nas samych. Może trochę to oklepane, ale w tym przypadku bardzo skuteczne.
Nie obyło się bez wtop – wspomniana fabuła rzeczywiście nie powala na kolana, kilka wątków jest niedokończonych i dociekliwi na pewno wytknęliby palcem więcej niedociągnięć. Ciężko jest również przebrnąć przez początek filmu. Na szczęście Nasze najlepsze wesele ładnie obroniło samo siebie i widz z łatwością powinien wybaczyć te nieszczególne pierwsze minuty produkcji, w których absolutnie nic się nie dzieje. Słodko-gorzki humor, zabawne gagi i dopracowana do perfekcji scena kulminacyjna wynagrodzą każdemu wspomniane niewielkie wtopy twórców.
Eric Toledano i Olivier Nakache stworzyli komedię, na jaką od dawna czekaliśmy. Przyjemna, lekka, zabawna i zapadająca w pamięć, nie wywołująca poczucia straconego czasu po seansie. Kolejna obowiązkowa pozycja dla fanów francuskiego kina – na szczęście nie tylko dla nich!
Ilustracja wprowadzenia i plakat: materiały prasowe