Reżyserką filmu jest Amy Poehler, która wcieliła się także w rolę matki głównej bohaterki. A główną bohaterką jest 16-letnia Vivian (Hadley Robinson), z pozoru nieśmiała i wycofana dziewczyna, niespodziewanie rozpoczynająca rewolucję. Do jej szkoły dołącza nowa uczennica Lucy (Alycia Pascual-Peña). Podczas zajęć z angielskiego nastolatka krytykuje Wielkiego Gatsby’ego, a Vivien daje to wiele do myślenia.
W filmie widzimy typowy obraz amerykańskiej szkoły – uwielbiani sportowcy, tańczące cheerleaderki i atrakcyjny nauczyciel angielskiego. Jednak w tym idealnym świecie, jak można się domyślić, mnóstwo jest zawiści, oceniania i niesprawiedliwości. W szkole przeprowadzane są wybory na dziewczynę z najlepszym tyłkiem czy najlepszą do bzyknięcia. Obok tych krzywdzących wydarzeń żyje dyrektorka liceum, która udaje, że w jej placówce nie ma żadnych problemów.
Wszystkie wydarzenia nasilają wściekłość Vivian, więc ta, zainspirowana młodzieńczą działalnością swojej matki, wydaje zin zatytułowany Moxie. To małe czasopismo feministyczne, które dziewczyna potajemnie rozkłada w szkolnych toaletach. Wokół niego buduje się niezwykle silny ruch dziewcząt, cierpiących z powodu poczucia niesprawiedliwości czy braku równouprawnienia.
Akcja Moxie rozgrywa się głównie w szkole, ale nie tylko. Towarzyszymy Vivian np. w domu, gdzie obserwujemy jej słodko-gorzką relację z matką. Ta na przestrzeni filmu ewoluuje i mocno się zmienia. Ten film to także opowieść o pierwszej miłości czy prawdziwej przyjaźni. Związek głównej bohaterki z Sethem (Nico Haraga) przedstawiony został, moim zdaniem, w sposób naturalny, a momentami nawet uroczy.
Mam wrażenie, że w tym filmie właściwie wszystko jest poprawne. Poprawne aktorstwo, dobór muzyki, sama tematyka. Jak przystało na Netflixa, mamy do czynienia z przedstawicielami różnych narodowości i poglądów. Bohaterowie walczą w słusznej sprawie, jaką jest równouprawnienie. To odpowiednio skonstruowany, dość przewidywalny film dla młodej widowni. Porusza istotne kwestie, takie jak np. gwałt i pokazuje, że nikt nie jest sam. To opowieść o sile wspólnoty i o tym, że każdy jest tak samo ważny i wartościowy.
Mnie ta produkcja niczym nie zaskoczyła, nie odkryła przede mną nic nowego, ale jednocześnie zdaję sobie sprawę, że dla kogoś może być ważna. Znalazłam kilka nawiązań do innych seriali, które być może nie były celowe. Trudno powiedzieć. Żółta kurtka przyniosła mi na myśl Dark, a bal przedstawiony na końcu filmu wydaje się być żywcem wyjęty z Euforii. Pod koniec produkcja nabiera nieco zbyt patetycznego charakteru, ale całość ogląda się dosyć przyjemnie. Choć niekiedy zachowania bohaterów wydają się przesadzone, myślę, że jest to film, który w wolnej chwili warto zobaczyć. Jeśli jednak ktoś lubi oglądać filmy z lektorem, to ten należy niestety do tych trudnych do zniesienia.
Ilustracja wprowadzenia: Netflix