Produkcję rozpoczynają przepiękne widoki bożonarodzeniowego Los Angeles, które tak bardzo różni się od tego, co nam znajome. Plaża, słońce i kalifornijskie krajobrazy przypomniały mi nieco o zeszłorocznym brazylijskim filmie Święta, święta i… znowu święta. Chwilę po podziwianiu LA poznajemy główną bohaterkę, która dla wielu będzie pewnie jedynym powodem, dla którego sięgną po ten film. W rolę Natalie wciela się bowiem dobrze znana Nina Dobrev.
Natalie jest dziennikarką, która pisze teksty o swoich nieudanych randkach. Ma ogromne doświadczenie w randkowaniu, ale niestety żadne spotkania nie kończą się dla niej szczęśliwie. W końcu poznaje przez aplikację mężczyznę, z którym dobrze się dogaduje, który podoba jej się wizualnie i który chce, by spędziła z nim święta Bożego Narodzenia. Jest jednak jeden problem – facet mieszka na przeciwnym wybrzeżu USA.
Wiedziona zauroczeniem bohaterka Miłosnej pułapki postanawia udać się do niego i zrobić mu niespodziankę. Na miejscu okazuje się jednak, że… wpadła w pewnego rodzaju pułapkę i nic nie jest takie, jakie jej się wydawało. Więcej zdradzać nie będę, żeby nie spojlerować, jednak zapewniam, że warto się dowiedzieć, jak potoczą się jej dalsze losy.
Pomijając to, że film jest zbyt wyidealizowany, a Natalie we własnym domu siedzi na kanapie w botkach na obcasie, naprawdę miło się na to patrzy. Produkcja Hernána Jiméneza wyróżnia się na tle innych tytułów świątecznych Netflixa zdecydowanie mniejszą niż zwykle ilością żenady, a co dziwniejsze – niektóre żarty są całkiem udane. Miłosna pułapka nie jest dziełem wybitnym, ale należy zdecydowanie do tych bardziej udanych romcomów platformy. Myślę, że bez wstydu i bez poczucia straty czasu można obejrzeć ten film podczas jesiennego lub zimowego wieczoru. Nawet jeśli to tylko, tak jak w moim przypadku, guilty pleasure – warto wyruszyć z Niną Dobrev w świąteczną przygodę!
Ilustracja wprowadzenia: kadr z filmu Miłosna pułapka, Netflix