Miłość i potwory
Miłość i potwory

Miłość i potwory – recenzja filmu Netflixa. Nie taki zły ten koniec świata

Wyobraźcie sobie świat z wielkimi karaluchami, ropuchami, ślimakami i innymi podobnymi stworzeniami. Świat, w którym to człowiek w każdej chwili może zostać zjedzony. Z taką rzeczywistością musi się mierzyć dorastający Joel Dawson – główny bohater filmu Miłość i potwory. Produkcja pojawiła się na Netflixie 14 kwietnia, mogąc się pochwalić nominacją do Oscara za najlepsze efekty specjalne.

Po tym, gdy świat został zdominowany przez zmutowane potwory, ludzie podzielili się na grupy funkcjonujące w niewielkich społecznościach. Joel przebywa w podziemnym schronie, specjalizując się w robieniu znakomitej zupy minestrone i obsłudze radia. W walce z potworami nie jest zbyt dobry, a jego towarzysze nie pokładają zbyt wielkich nadziei w jego umiejętnościach przetrwania. Chłopak obserwuje pary znajdujące się w schronie i każdego dnia tęskni za oddaloną o wiele mil Aimee, z którą spotykał się, gdy karaluchy i mrówki miały jeszcze normalne rozmiary. W końcu decyduje się wybrać w pełną niebezpieczeństw podróż, aby dotrzeć do swej dawnej miłości.

Miłość i potwory

fot: materiały prasowe/Netflix

Trzeba pochwalić błyskawiczną ekspozycję. Właściwie już po napisach początkowych dostajemy wszystkie najbardziej istotne informacje i podstawowe zasady funkcjonowania świata. Niewykluczone, że potem na niektóre rzeczy trzeba będzie przymknąć oko, ale to już zależy tylko od tego, jak bardzo lubimy się czepiać. Głównego bohatera można polubić, a oprócz niego są także wyraziste postaci drugoplanowe. Twórcy trzymają się bezpiecznych schematów, lecz potrafią ożywić zarówno cały ten świat, jak i rozwijające się relacje między postaciami. Niektórych może razić zbyt szybka przemiana Joela mającego przecież więcej szczęścia niż rozumu. Choć to może przypomnieć, że najlepiej uczyć się na własnych błędach.

Zobacz również: Prime Time – recenzja filmu. W szkiełku jakąś nagrodę wręczali

Miłość i potwory to nie będzie najlepszy wybór na wieczorny seans dla osób wzdrygających się na samą myśl o wielkich robalach. Tym bardziej, że nominacja do Oscara za efekty specjalne nie jest przypadkowa. Na początku twórcy nie pokazują zbyt dużo, nie oglądamy wtedy jeszcze potworów w pełnej krasie. Gdy Joel wychodzi ze schronu na powierzchnię, to oczywiście pojawia się więcej kolorów. Pomimo postapokaliptycznej rzeczywistości wcale nie jest smutno i przygnębiająco – słońce wciąż świeci, a uspokajająca zieleń sprawia, że można zapomnieć o czyhającym niebezpieczeństwie. Nie czujemy przesytu animacji komputerowej, ponieważ wykorzystano wiele efektów praktycznych. Potwory są zróżnicowane, a przede wszystkim ciekawie zaprojektowane. Niektóre przerażają, inne wręcz przeciwnie – budzą względną sympatię.

Miłość i potwory

fot: materiały prasowe/Netflix

Film Matthewsa jest nostalgiczną podróżą do zarówno do kina coming-of-age z lat 80, jak i do Kina Nowej Przygody. Bohater pod wpływem romantycznego impulsu wyrusza do swojej ukochanej, ale przy okazji będzie mógł bardziej poznać samego siebie i dojrzeć jako mężczyzna. Jego przygody są podane z przymrużeniem oka. Głównym źródłem humoru jest narracja z offu niefrasobliwego i niezbyt zaradnego chłopaka, który będzie zmieniał się wraz z rozwojem akcji. Scenarzyści nie rezygnują jednak zupełnie z powagi – w tym świecie niemal każda postać boryka się z jakąś traumą i straciła kogoś bliskiego. Te wyciszone momenty dramatyczne znakomicie uzupełniają opowieść skupiającą się w pierwszej kolejności na przygodzie. Nietrudno wyczytać sam przekaz; nieważne, co czai się za rogiem, trzeba próbować wyjść ze swojej strefy komfortu i zmierzyć się z tym, co przygotował dla nas los.

Zobacz również: Madame Claude – recenzja filmu. Mafia po francusku

Miłość i potwory

fot: materiały prasowe/Netflix

Zdecydowanie nie jestem pierwszy do chwalenia kolejnych premier Netflixa, ale Miłość i potwory to produkcja oferująca prawie dwie godziny udanej, niezobowiązującej rozrywki. W dodatku film stanowi zamkniętą całość, ale zostawiono otwartą furtkę na ewentualne kontynuacje. I nie ma w tym nic złego – ten świat daje na pewno wiele możliwości na kolejne przygody.

Ilustracja wprowadzenia: materiały prasowe/Netflix

Fan westernów, kina noir i lat 80. Woli pisać o filmach niż o sobie.
A tu sobie zapisuje rzeczy:
https://www.facebook.com/Wjednymujeciu1

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zarejestruj się, jeśli nie masz konta Nie pamiętasz hasła?