MCU trochę już nudzi. Widać to w finansach poszczególnych filmów, ale przede wszystkim w rozmowach ludzi niegdyś zaangażowanych w tę markę bez reszty. Disney zmniejsza ilość treści, stara się wymyślić coś, co przywróci przecież jeszcze niedawny blask. Dobrych pomysłów na razie wciąż nie widać, jednak konieczność zmian wisi w powietrzu. Dlatego też wydaje się, że Marvels to film, który stoi w rozkroku między przed i po. Coś jak konkurencyjny Flash. Z tym że tu ta nowa droga jest mniej pewna.
Mamy trójkę bohaterek, Monikę, Carol i Kamalę. Wszystkie te postacie mają już za sobą duże występy, a teraz za zadanie stworzyć nową drużynę. Pewnego dnia, na mocy pewnych wydarzeń odkrywają, że są w stanie, z użyciem mocy, w okamgnieniu zamieniać się miejscami. Kamala siedzi w swoim pokoju, nagle jednak rodzice oglądają w domu Kapitan Marvel, natomiast ona przenosi się w bliżej nieokreślone miejsce w kosmosie i patrzy na pewnych kosmicznych oprychów obcych ras. Wszystko natomiast, co dzieje się potem, w dużej mierze stara się jechać na tym pomyśle. Pomyśle dobrym, jednak niewystarczającym w samotności.
Film rusza szybko z kopyta i fabularnie od razu funduje nam, bez zbędnego przedłużania, bardzo dużo akcji. I kiedy po pierwszym szoku ochłoniemy i ogarniemy już temat wspomnianych transferów między galaktycznymi portalami, zaczynamy dostrzegać kłopoty. A tych, bardzo zasadniczych, film ma kilka. Przede wszystkim scenariusz, który zdaje się nie mieć żadnych atutów. Wprowadza nam nijaki czarny charakter, fabułę kreśli bardzo pretekstowo, a wszelkim międzygalaktycznym pojedynkom nie nadaje żadnej stawki. Założę się, że po kilku dniach od seansu nie będziemy już pamiętać nazw planet, po których podróżują bohaterki. To wszystko sprawia, że szeroko zakrojona intryga nie jest interesująca i podczas oglądania bardzo szybko ją olewamy, próbując szukać rozrywki w innych aspektach.
Duża część filmu rozgrywa się w domu Kamali Khan i są to sceny bardzo dobre. Świetnie buduje się dynamika relacji rodzinnych, najlepsze są wtedy żarty, a na ekran wchodzi niespotykany w obliczu kolejnych śmiertelnych zagrożeń luz. Świetnie byłoby, gdyby tak samo przedstawiały się interakcje tytułowych Marvels, jednak w tej pace są już większe problemy. Próby wykreowania relacji są mniej śmiałe, a wszystkie trzy dziewczyny mają ze sobą niewiele więcej wspólnego po filmie, niż miały przed. Przy dobrej robocie wszystkich trzech aktorek mogło to wyglądać dużo lepiej. Szczególne ukłony tyczą się oczywiście Brie Larson. To Pani Aktorka, która zarówno na tle pozostałej obsady tego filmu, jak i właściwie wszystkich obecnych flagowych twarzy MCU, ma po prostu więcej talentu. Ogromną szkodą dla wszystkich jest więc fakt, że te wszystkie blockbustery (a to nie tylko Marvel, niedawno byli przecież np. Szybcy i wściekli) tak bardzo jej nie wykorzystują. Powinna być już gwiazdą z absolutnie najwyższej marketingowej półki.
Wyżej wspomniane aspekty, ten Andrew Lloyd Webber, ta cała scena z planetą, która porozumiewa się tańcem, to wszystko są wartości dodane, które jasno nie płyną z koncepcji filmu. Próbuje je znaleźć trochę na siłę i wycisnąć z nich uśmiech, który sprawi, że będę mógł z czystym sumieniem polecić jego seans. Clou takiego postępowania znajdzie się na pewno w moich odczuciach wobec Marvela, i tego, że entuzjazm w ostatnich latach regularnie spadał. Wszystkie nowe produkcje, lepsze czy gorsze, miały bardzo podobne problemy. Ten film też je ma, tylko spotykam się z nim momencie, w którym już w żaden sposób nie budzi to we mnie emocji. Dlatego też staram się wyciągnąć z niego to, co pozytywne, nie przejmując się za bardzo tym, co będzie dalej. Wiem i widzę, że dla fanów Marvela, którym jeszcze tu na czymś zależy, Marvels nie będzie seansem zjadliwym. Nie ma w nim nic, co dawałoby nadzieję na przyszłość. Kuleje praktycznie we wszystkich elementach, na które czekają ludzie, którzy chcą rozwoju. Cechy pozytywne jednak też są, dlatego o nich napisałem. W którą stronę pójdziecie Wy, wybierzcie już sobie sami.