Pętla czasowa znowu w modzie! Jest coś fascynującego w przeżywaniu tego samego dnia jeszcze raz, jeszcze raz… i jeszcze raz. W poznawaniu schematów wydarzeń i powtarzalnych czynności wykonywanych przez innych ludzi. Zapamiętywaniu małych, pozornie nic nie znaczących szczegółów. Zastanawianiu się, co może przerwać ten nieustający, codzienny restart. A wreszcie w tym, że cokolwiek nie napiszę, to i tak zamiast filmu Mapa maleńkich wspaniałości, wybierzecie Miłość do kwadratu na Netflixie.
Już podczas napisów początkowych, gdy Mark budzi się i schodzi na śniadanie, przewidując reakcje ojca i siostry, wiemy, co się święci. W pomysłowym, długim ujęciu chłopak przemierza miasto, tak jakby robił to wcześniej co najmniej kilkadziesiąt razy. Pierwsze sceny to pokaz bardzo udanej ekspozycji – w ciągu zaledwie kilku minut udało się przekazać zasady funkcjonowania tego świata. Mark wziął sobie do serca sentencję carpe diem, inspirując się najwyraźniej swoją popkulturową wiedzą na temat pętli czasowych. Samotność mu pasuje, oczywiście do czasu. Pewnego razu zacznie bowiem podejrzewać, że napotkana na basenie Margaret, podobnie jak on, codziennie budzi się tego samego dnia. A we dwoje zawsze raźniej. Przynajmniej tak mówią.
Jeden dzień – dwoje ludzi – mnóstwo możliwości. Twórcy idą znaną ścieżką, jeśli oglądaliśmy wcześniej podobne filmy, to niewiele nas zaskoczy. Na szczęście całość jest utrzymana w lekkim tonie, a bohaterowie sami wielokrotnie cytują filmowe klasyki – od Dnia świstaka aż po Na skraju jutra. Przezabawny jest przyjaciel Marka, we wszystkich scenach przesiadujący na kanapie z padem w rękach. Możemy się jedynie zastanawiać, czy w jego przypadku brak pętli czasowej cokolwiek by zmienił. Pomimo uproszczeń znalazło się miejsce na trochę dramatu. Po finałowej wolcie fabularnej spojrzymy na postaci nieco inaczej, a kluczowa okaże się nie tyle naprawa własnych błędów, co godzenie się z nieuniknionym i gotowość do spojrzenia z nadzieją w przyszłość.
Relacje rodzinne Marka zostały potraktowane pretekstowo, ale nie są przecież w tej historii najważniejsze. Matka jest dosłownie nieobecna, bo spędza cały dzień w pracy, ojciec robi dobrą minę do złej gry, pracując w domu, a siostra jako Gandalf tego filmu prawi morały, które zrobiłyby świętego nawet z młodego Martyniuka. Jak w każdej produkcji z pętlą czasową w tle, bohaterów czeka walka z egocentryzmem oraz spojrzenie na potrzeby innych. Zobaczymy dużo bezinteresownego czynienia dobra, przez co słodycz wyjdzie prawie poza skalę. Zresztą relacja Marka i Margaret rusza do przodu, gdy łączą siły, poszukując tytułowych maleńkich wspaniałości – niepozornych, perfekcyjnych zdarzeń zaklętych w jednym, konkretnym momencie. Dobrze, że dziewczyna nie wpada zbyt łatwo w stereotyp Manic Pixie Dream Girls funkcjonujących bardziej w fantazjach aspirujących scenarzystów niż będących pełnoprawnymi postaciami. W tej opowieści to jej problemy okażą się najbardziej istotne.
O ile Kathryn Newton idealnie pasuje do roli tajemniczej Margaret, to Kyle Allen, wyglądający jak skrzyżowanie Josepha Gordona-Levitta i Heatha Ledgera, jest nietypowym wyborem na nerda. Rzadko widzimy na ekranie dobrze zbudowanych i przystojnych chłopaków, którym lepiej niż zagadywanie dziewczyn wychodzi przypominanie cytatów z Bandytów czasu Terry’ego Gilliama. Taki aktor w latach 80. wcielałby się pewnie w czarny charakter, jednowymiarowego prześladowcę głównego bohatera. W każdym razie Allenowi i Newton udało się stworzyć przekonującą relację, a wiele scen wymagało od nich wypracowania niezawodnej choreografii. Na drugim planie jest jeszcze Josh Hamilton, kolejny raz po Ósmej klasie wchodzący w szufladkę uroczego, amerykańskiego ojca.
Dobre kino młodzieżowe nie istnieje bez wpadających w ucho piosenek. Gwarantuję, że takie utwory jak Frame of Reference zespołu Drug Store Romeos oraz obecne w napisach końcowych 1992 zespołu Bruises zostaną w głowie po seansie. I nie będzie nudno wizualnie, nie tylko ze względu na przyzwoitą reżyserię, ale również zróżnicowane stylizacje bohaterów.
Jeśli filmy o pętlach czasowych Was już znudziły albo akurat sami próbujecie się z takiej wydostać, to Mapa maleńkich wspaniałości może nie być najlepszym wyborem na seans. Jednak takie kino młodzieżowe, nie unikające trudnych tematów i przyglądające się z empatią bohaterom, należy doceniać. Szczery entuzjazm twórców połączony z przymrużeniem oka może udzielić się również widzom, spragnionym zapewne pętli czasowej, w której nie byłoby lockdownu. No cóż, na razie muszą wystarczyć takie filmy.
Ilustracja wprowadzenia: materiały prasowe/Amazon Studios