Maciej Bochniak wszedł w świat polskiej kinematografii z głośnym przytupem, debiutując w 2015 roku filmem Disco Polo, do którego scenariusz tworzył wspólnie z Mateuszem Kościukiewiczem. Po kilku latach ten sam duet scenariuszowo-reżysersko-aktorski powraca z drugim filmem. Równie szalonym i napakowanym nawiązaniami, lecz tym razem stylistycznie spójniejszym. Disco Polo było ciekawym eksperymentem, jednak scenariuszowym i wizualnym chaosem, zbiorem inspiracji innymi filmami. W Magnezji twórcy również mieszają gatunki – jest to równocześnie film gangsterski, czarna komedia, spaghetti western i jeszcze kilka innych – by upichcić z nich historię o określonym stylu, dziejącą się w konkretnym miejscu i czasie.
Magnezja zabiera widzów w szaloną przejażdżkę na galopującym koniu. Tylko wiąże ręce, knebluje usta, przystawia pistolet do skroni, a las wokół płonie. Pierwszą część filmu ogląda się z zapartym tchem, z niedowierzaniem obserwując zawiązanie akcji i kolejne barwne postaci wplatające swoje wątki w fabułę. W drugiej połowie, gdy już wiemy wiele, tempo trochę zwalnia, a film wypływa na mielizny scenariuszowe, wątki się na chwilę gubią, by odnaleźć się w spektakularnym finale.
Wspomniałam o postaciach i dobrze zrobiłam, bo również tutaj mamy ciekawą mieszankę. Bracia syjamscy, Albert i Albin Hudini (w tych rolach Mateusz Kościukiewicz i Dawid Ogrodnik), którzy prowadzą zakład fotograficzny, a po godzinach próbują zdobyć pieniądze na operację mniej legalnym sposobem. Kochanka jednego z braci, Helena (Magdalena Boczarska), sprzedana przez ojca Sowietom. Inspektorka policji, Stanisława Kochaj (Agata Kulesza), która przyjeżdża rozwiązać tajemniczą zbrodnię, sama również skrywa tajemnicę. Przywódca sowieckiego gangu, Lew Alińczuk (Andrzej Chyra), mający syna i niecne zamiary względem biznesów rodziny Lewenfiszów. I wreszcie same siostry Lewenfisz: Róża (Maja Ostaszewska), obwołana głową rodziny i trzymająca w żelaznym uścisku wszystkich wokół, Lila (Małgorzata Gorol), zamknięta w sobie dziewczyna z pociągiem do zimnokrwistych zbrodni, i wreszcie Zbroja. Którą gra Borys Szyc.
Uważam, że powinniśmy przestać korzystać w filmach z żartu pod tytułem „chłop przebrany za babę”, bo ani to zabawne, ani potrzebne. Co ciekawe jednak, jeśli miałoby to przejść jeszcze w jakimkolwiek filmie, byłaby nim właśnie Magnezja. Jest to bowiem nie tylko film z pogranicza Polski i Rosji, nie tylko z pogranicza gatunków, lecz także z pogranicza dobrego smaku i żenady. Niektóre żarty i sytuacje bywają absurdalnie śmieszne i czarne jak lufa rewolweru, inne z kolei sięgają dna i wywołują tylko niepokojące uczucie, w którym powinniśmy się śmiać, a jednak nikt się nie śmieje. Na szczęście tych pierwszych jest więcej.
Mamy w Polsce tendencję do zbyt surowego oceniania rodzimych produkcji. To prawda, niektórym należy się porcja porządnej krytyki i petycja do twórców, żeby zastanowili się nad swoim życiem. Magnezja do nich nie należy. Ostatecznie nawet w zwiastunie pierwsze, co widzimy, to napis WRACAMY DO KIN, wjeżdżający przy dźwięku strzałów z rewolweru. Ten film nie udaje, że jest czymś więcej niż szaloną przygodą do oglądania w ciemnej sali kinowej, więc my nie udawajmy, że się źle bawiliśmy na filmie, na którym nie trzeba było czytać napisów.
To nie jest ani szalona ani przygoda. To był po prostu gówniany film.