Film Dariusza Gajewskiego ogląda się bowiem jak narodowy pomnik, w którym fanfary wyznaczają momenty na bicie braw i emocjonalne zaangażowanie. Legiony stają się więc masywnym kolosem, przypominającym efektowne, uczuciowo umowne Pearl Harbor od Michaela Baya – liczy się tu pokazanie skali, a nie zbudowanie bohaterów, oczolubna sieczka, a nie pogłębianie relacji. I ta scenariuszowa decyzja może nie kłuła by po oczach, gdyby nie ta druga, paradoksalnie znów zbieżna z Bayową wrażliwością, by w centrum militarnych hulanek i przepychanek wpleść miłosny trójkąt oparty o przeciwieństwa dwóch elementarnych figur żołnierskich. Z jednej stronie przykładny, odważny patriota, z drugiej potargany, nieposłuszny dezerter. W tych rolach Fabijański i Gelner, którzy oprócz przywoływania owych figur samą wizualną impresją, zakorzenieni są przecież w jednoznacznym emploi tychże sprzeczności. Czy dobry (oczywisty) casting jest jakimkolwiek problemem? Nie, o ile na samym wyłożeniu skojarzeń związanych z fizjonomią aktorów się to nie skończy. Niestety, Legionom brak wyraźnie scenariuszowej głębi, brak miejsca na charakterologiczny przeprost, brak innowacyjnego przełamania na tak już archaiczne portrety wojennej mentalności. Na dodatek, Gajewski w środek męskiej rywalizacji wrzuca entuzjastkę Wolnej Polski, której nie brak charyzmy, ale brak czasowej rozbudowy. W wyniku tego możliwość stworzenia ciekawej, feministycznej odnogi patriotyzmu, umiera pod za dużymi koszulami, awangardową fryzurką i “byciem taką, jak chłopak”.
Tłumaczyć to można źle dobraną reżyserską inspiracją – Gajewski w rozmowie przyznał, że pomysł na poszczególne postacie brał z przedwojennych fotografii. Na zasadzie wrażenia emanującego z uchwyconych twarzy rzeczywistych legionistów, twórca starał się wykreować cały charakterologiczny szkielet bohatera. Zadanie karkołomne i oczywiście chybione, postacie u Gajewskiego wykładają się na niuansach z brakujących stron skryptu, stanowiąc dziwny miks silnego, wybijającego się korpusu i pomiętego od schematów munduru. Im dalej w dalsze plany, tym jedynie gorzej. Jakiekolwiek rozróżniki bohaterów zaczynają ograniczać się do odmienności facjat, zostają jedynie oczywiste cechy narodowe. Jeśli ktoś nie pamięta: Polacy są dobrzy. Rosjanie są źli. Ale najgorsi to są ci Polacy w rosyjskich surdutach.
Trzy charakterologiczne odbitki wrzucone w środek powstańczej zawieruchy obnażają swoje wady tym dosadniej, że w polskim wojsku brak jest miejsca na indywidualizm. Choć generał Mirosław Baka pozostawia każdemu żołnierzowi możliwość bezwarunkowego odwrotu, młodzieńcza rzeczywistość determinowana jest serią krótkich poleceń i stopniem zdolności do ich wykonania. Życie legionisty to mus podporządkowania rozkazom, a w tak obserwowanym podporządkowaniu bohaterowie zlewają się w jedność bardziej, niż ktokolwiek mógłby się tego spodziewać. Tym ciekawsze, że w kluczowych momentach filmu przejaw niesubordynacji wiąże się z heroizmem, a nie brawurą – jakby filmowa materia podświadomie starała się przełamać niekorzystne światło ukazanych wydarzeń.
Mimo anachroniczności Legionowej narracji, nie da się odmówić Gajewskiemu doniosłych inspiracji. Jest tu Zjawa z niedźwiedziem podmienionym na wilka, który skulony zajmuje drugi plan. Są Wichry namiętności, pozbawione jednak większej emocjonalności. Jest w końcu cytowana wręcz wprost Przełęcz ocalonych, do której Gajewskiemu najbliżej, ale również daleko przez nie tę efektowność i skalę rozbuchanej frajdy. Frajdy? Ah tak, bo przez brak naturalistycznej precyzji trudno w Legionach o mocną manifestację wojennego strachu. Bój to pole do chluby i radości, wyprane z przestrzeni pomiędzy żalem (za Polakiem), radością (że Rosjanin umarł), heroizmem (jak wygrywamy) i beznadzieją (jak przegrywamy). Wojna staje się dla Gajewskiego kolejną sportową dyscypliną, której groza ma dodawać emocji, sprawiać, że widzowi zależy; nie przez sympatie do bohaterów, a przez wciąż żywe narodowe antagonizmy. Bo wróg to ten, co strzela w naszych. A bohater to ten, co strzela we wrogów.
Love Story z fabułą wprost z Pearl Harbor umieszczone w realiach zaborów 1914/ 1915 r . Gdyby nie sceny batalistyczne to byłaby katastrofa ….. Bardzo mierny scenariusz. Ogólnie – NIE POLECAM – moim zdaniem strata czasu
Masz rację, obejrzałam go wczoraj, nuda, zakłamanie historii, po prostu gniot.
chciałam wyjść, nie wiem czy poleciłabym go gdyby było wejście darmowe, szkoda słów, żal tylko tych gigantycznych kwot wydanych na tę miernotę