Kryptonim Polska – recenzja filmu! Pola błagam, obudź się!

Dobry film z ideologicznymi podtekstami to jeden z wyższych poziomów trudności, za jaki można się złapać w polskim kinowym przemyśle. Zakrętów jest bowiem potwornie dużo, a produkcja łatwo może wpaść w rejony żenady, obrazić wielu, a przy okazji zostać ustawiona po którejś ze stron barykady. Kryptonim Polska nie dość, że od razu pobrnął w rejony bycia tego typu filmem, to jeszcze dostał po głowie również od marketingu, który znowu (najpewniej słusznie, bo biznesowo) pomylił promocję faktycznie istniejącego produktu z kampanią, która może szerzej otworzyć dla widzów sale kinowe. Sam film jest jednak taki, że można reżyserowi w kilku aspektach bić brawo. Pokazał nam naprawdę dobrze skonstruowaną i skontrastowaną relację, która czasem nawet pozwoliła przymknąć oko na wszechobecny krindż. Problem jednak w tym, że częściej wychylał się on znad tej fasady i dominował. A także w tym, że finalnie nie mamy do czynienia z dobrym filmem.


Nowy cykl podcastu Kanapa Knapa w Multikinie zawitał już do sieci! Gościem Łukasza Knapa jest Borys Szyc, którego widzowie mogą już zobaczyć na kinowym ekranie w filmie Kryptonim Polska. Podczas rozmowy z Łukaszem Knapem Borys Szyc potwierdza, że premierową komedię Kryptonim Polska można porównać do współczesnego Barei. Podcastu możecie słuchać na spotify!


Już na początku poznamy pierwszą broń twórców, którą będzie szukanie absurdalnych wydarzeń w rzeczywistości i odbicie ich okiem kamery w tej filmowej białostockiej (bo to właśnie stolica Podlasia jest głównym miejscem akcji). Szybko jednak możemy dostrzec, że nie do końca jest to przełożenie pomysł, a reżyser implementuje rzeczywistość raczej w stylu Patryka Vegi, próbując zaszokować samymi wydarzeniami, jednocześnie mniej wpisując je w narrację filmu. Stąd też już na początku możemy obserwować scenę obchodzenia urodzin Hitlera, która rzeczywiście miała miejsce i w której przypadku sądowy wyrok rzeczywiście był absurdalny (poprawcie mnie, jeśli się mylę, jednak wydaje mi się, że u Vegi w Polityce ten kontekst również wystąpił). Czym innym jest przeczytanie absurdalnego artykułu w gazecie, celem uzyskania informacji, czym innym natomiast otrzymanie w pierwszych minutach filmu sceny, w której kilku neonazistów zostaje w absurdalny sposób uniewinnionych podczas procesu sądowego. Są to postacie, o których na ten moment seansu wiemy na tyle niewiele, że reakcja na wyrok może być w takim przypadku tylko jedna. Film nie przedstawia w krzywym zwierciadle rzeczywistości naszej, a tylko i wyłącznie swoją. A dalej jest niestety podobnie.

fot. Robert Jaworski/materiały prasowe

ZMR czyli grupka, której oczami obserwujemy świat ma bowiem w swoim repertuarze wyłącznie głupawe teksty, będące w tym filmie gros poczucia humoru. Przekręcanie skrótu LGBT na wszystkie możliwe sposoby, skojarzenie kodu Grunwald jako pocztowego miasta czy pytania, czy Hitler, któremu właśnie wyprawiamy przyjęcie urodzinowe, to aby na pewno jeszcze żyje to wierzchołek góry lodowej. Rzeczywistość jest maksymalnie przerysowana, jednak ogromy krindżu nie służą właściwie niczemu. Szybko jesteśmy w stanie zrozumieć, że ta grupa narodowców jest niezbyt lotna, ale o nich to właściwie wszystko.

Zobacz również: Cicha ziemia – recenzja filmu! Historia małżeńska

Niewiele dowiemy się również o parze głównych bohaterów, będących w centrum wątku romantycznego. Grany przez Borysa Szyca Roman ma kuzyna Staszka. Staszek miał okazję na karierę piłkarską, jednak złamała mu ją kontuzja. Raczej nie wiemy jaka, ta informacja nie zostaje nam przekazana. Mowa raczej o czymś poważnym, bo buty na kołku w młodym wieku musiały zostać w jego przypadku zawieszone. To, jak i pozostałe niezbyt fortunne wydarzenia z jego egzystencji sprawiają, że bardzo chciałby się zbuntować. Gdyby Roman był nieco mądrzejszy, można by uznać, że wywęszył podatny grunt, aby przelać na Staszka swoje poglądy. Jak już jednak ustaliliśmy, zbyt mądry nie jest, a w rozmowach z kuzynem myśli tylko kategoriami, zawartymi w pięknym haśle Braci się nie traci.

fot. Robert Jaworski/materiały prasowe

W międzyczasie poznajemy także Polę, która za plecami zostawia swoje warszawskie, nie do końca udane życie uczuciowe na rzecz powrotu do Białegostoku. Znowu, nie wiemy do końca, za czym goni, nawet pierwsza rozmowa z dobrą znajomą tego nie rozwiewa. Poznaje podczas niej Staszka, a między nimi, mimo ogromnych i wiadomo jakich różnic rodzi się wyraźna chemia. I tutaj trzeba powiedzieć o tym, że relacja Staszka i Poli jest najlepszym elementem filmu. Para aktorów jest w niej świetna, potrafi zagrać naprawdę emocjonalne sceny, a relacja buduje się dobrze w oderwaniu od niedomagającej reszty. Nazwisko Musiałowski już pewnie dobrze znacie, stąd wiecie, czego spodziewać się gwieździe Hejtera, do notesika po tym seansie należy wpisać należy również nazwisko Maścianica. W obsadzie, w której prawdopodobnie każdy ma większe nazwisko od niej, świeci bodaj największym blaskiem.

Zobacz również: Dragon Ball Super: Super Hero – recenzja filmu. Nostalgia poza skalą

Świetna relacja nie jest w stanie jednak przykryć faktu, jak mało broni w ideologicznym sensie mają twórcy tego filmu. Nie ma tu zbyt wielu niuansów, które w szerokim przecież temacie dodają coś, poza głupawymi żartami i podśmiechujkami, choć występującymi z obu stron, to jednak nierozłożonymi równomiernie. Symetryzm albo jego brak, jest jednak tutaj bardzo mało ważny, dlatego też nie będę go nikomu zarzucać. Zawsze bowiem w poglądach na jakiś temat bardziej ceniłem sobie wyrazistość. A to cecha, której Kryptonim Polska potrzebowałby dużo bardziej.

Redaktor prowadzący działu recenzji filmowych

Od 2015 w Movies Room, od 2018 odpowiedzialny za działalność działu recenzji filmowych. Uwielbia Wesele Smarzowskiego, animacje Pixara i Breaking Bad. A, no i zawsze kiedy warto, broni polskiego kina.

Kontakt pod [email protected]

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

piotr pisze:

przeraźliwie głupi film. bardzo szkodliwy. płytki i marny.

Zarejestruj się, jeśli nie masz konta Nie pamiętasz hasła?