Koniec świata czyli Kogel Mogel 4 – recenzja filmu! Wątroba nie mięso, synowa nie dziecko, Kogel Mogel nie film

Zawsze myślę sobie, że w takich przypadkach to musi być specjalnie. Czasem zdarza się, że zasiadając w kinie, oglądasz film tak nieporadny, że aż niewiarygodny. Przychodzi wtedy zastanowienie, jak ktoś to napisał, kto inny przyklepał, a jeszcze inny wpuścił do kin. Widzisz szkolne błędy, fatalne prowadzenie wątków, nie widzisz natomiast choćby pół sensownie wyglądającego momentu. Właśnie wtedy przychodzi myśl, czy ktoś aby tego nie zepsuł celowo i szybko wygrywa w głowie, potwierdzając się w minach i wypowiedziach aktorów występujących w projekcie. Chciałbym jednak kiedyś zgłębić to dalej i dowiedzieć się, jak w takim przypadku wygląda proces myślowy twórców i w którym momencie przebłysk dobra, widzimy, że to słabe, ale wpuścmy, bo terminy gonią zaczyna wygrywać. W przypadku Kogla Mogla 4 taki moment nastąpić przecież musiał.

Nie startuje u z pozycji bezwzględnego hejtera, któremu psują dzieciństwo, z dwóch powodów. Po pierwsze, pierwsze dwa Kogle Mogle to już nie moje kino, które w momencie, w którym te od Barei istniało i miało się dobrze, już w momencie premiery pachniało stereotypem i naftaliną. Druga kwestia to fakt, że w całym tym zamieszaniu byłem jednym z bardzo nielicznych w polskim internecie, którzy pozytywnie ocenili Miszmasz (konkretnie TUTAJ). Wróciłem do tego tekstu po Końcu świata, zastanawiając się, skąd wzięły się według mnie cechy pozytywne tego filmu, po czym zestawiłem to z nowym. I rzeczywiście, choć z atutami tamtego filmu można dyskutować, tu nie ma również tego.

fot. Next Film/materiały prasowe

Koniec Świata jest filmem napisanym tak koszmarnie, jakby ktoś chciał go wystawić na jakiś konkurs złych scenariuszy. Leży w tej historii wszystko, od jej tempa, przez zainteresowanie nią widza, po same dialogi. Fabułę można streścić w jednym, średnio złożonym zdaniu i pasuje ona raczej do 15 minut odcinka wieczornej telenoweli, niż do filmu fabularnego puszczonego w regularnej dystrybucji kinowej. Jasne, opowieść nie jest wszystkim, z czego można lepić dobry film, więc można byłoby to uratować, ale nie tym razem. Reszta to bowiem masa czerstwych gagów, głupawej ekspozycji i absurdalnych zwrotów akcji i zachowań bohaterów. Cała ta szeroko zakrojona intryga, która psuje plany naszych bohaterów, byłaby do wyjaśnienia w pół minuty, jednak z braku laku i lepszych pomysłów ciągnie cały film. Przy okazji dając pole do popisu nowym bohaterom.

Zobacz również: Jak pokochałam gangstera – recenzja filmu Macieja Kawulskiego. Things are easy when you’re big in Gdańsk

Jest jeszcze gorzej, bo do paczki znanej z poprzedniego filmu dołącza najbardziej irytująca postać całej serii, wyprzedzająca pozostałych nie tak jak niedawno Verstappen Hamiltona, a dublująca ich na pierwszych kilku kółkach. Matka Marleny grana przez Dorotę Stalińską w zamyśle miała być pewnie śmieszną Panią zza Atlantyku, która dawno nie widziała Polski, ale jest w każdym aspekcie przestrzelona. Nie ma żadnego charakteru, operując charakterystycznym dla tego typu Pań ponglishem nie daje od siebie żadnego akcentu a żarty ma tak dobre, jak i cała reszta. Czytaj, nawet te słabsze polskie kabarety są o klasę wyżej. Ten film wystarczyło po prostu oddać ponownie Aleksandrze Hamkało, która w swojej roli odnajduje się naprawdę nieźle. W zamian jednak dostaliśmy wszystko, co złe.

fot. Next Film/materiały prasowe

Nie sposób również nie wspomnieć o tym, jak film odnosi się do stereotypów i współczesnych społecznych problemów. Widać, że Łepkowska stara się, nawet najstarszych bohaterów dostosować do czasów, jednak nie wychodzi jej to na tyle uroczo, że tylko utrwala wiejskie stereotypy, których w tym filmie pełno i które niejedną osobę mogą zniesmaczyć. No i jest wątek LGBT, kontynuowany z poprzedniej części, jednak równie absurdalny i jeszcze bardziej postępowo zakończony.

Zobacz również: Ile jest Wiedźmina w 2. sezonie Wiedźmina?

Kontrakty były podpisane, więc aktorzy pewnie wypiąć na produkcję się nie mogli, ale zadowoleni z tego, co tutaj się odstawia, być na pewno nie mogą. Jasne, dobrze jest zobaczyć Pawła Nowisza, Krzysztofa Kiersznowskiego i Katarzynę Łaniewską, których nie ma już z nami, ale jeszcze lepiej byłoby, gdyby żegnało ich coś lepszego. Jeśli nie podobał Wam się Miszmasz, a zdecydowanej większości się przecież nie podobał, przed seansem musicie wiedzieć, że Koniec Świata zjechał jeszcze trzy poziomy niżej, do tworu dużo bardziej męczącego, irytującego, a co najgorsze, przeraźliwie nijakiego. Jedyny dobry moment to tutaj ten, w którym możemy odsłuchać Man! I fell like a Woman Shanii Twain. Raz, że to znakomity utwór a dwa, że leci (w filmie zresztą drugi raz) podczas napisów końcowych. Dokładnie wtedy, kiedy nie musimy już tego badziewia oglądać.

Redaktor prowadzący działu recenzji filmowych

Od 2015 w Movies Room, od 2018 odpowiedzialny za działalność działu recenzji filmowych. Uwielbia Wesele Smarzowskiego, animacje Pixara i Breaking Bad. A, no i zawsze kiedy warto, broni polskiego kina.

Kontakt pod [email protected]

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zarejestruj się, jeśli nie masz konta Nie pamiętasz hasła?