Nie startuje u z pozycji bezwzględnego hejtera, któremu psują dzieciństwo, z dwóch powodów. Po pierwsze, pierwsze dwa Kogle Mogle to już nie moje kino, które w momencie, w którym te od Barei istniało i miało się dobrze, już w momencie premiery pachniało stereotypem i naftaliną. Druga kwestia to fakt, że w całym tym zamieszaniu byłem jednym z bardzo nielicznych w polskim internecie, którzy pozytywnie ocenili Miszmasz (konkretnie TUTAJ). Wróciłem do tego tekstu po Końcu świata, zastanawiając się, skąd wzięły się według mnie cechy pozytywne tego filmu, po czym zestawiłem to z nowym. I rzeczywiście, choć z atutami tamtego filmu można dyskutować, tu nie ma również tego.
Koniec Świata jest filmem napisanym tak koszmarnie, jakby ktoś chciał go wystawić na jakiś konkurs złych scenariuszy. Leży w tej historii wszystko, od jej tempa, przez zainteresowanie nią widza, po same dialogi. Fabułę można streścić w jednym, średnio złożonym zdaniu i pasuje ona raczej do 15 minut odcinka wieczornej telenoweli, niż do filmu fabularnego puszczonego w regularnej dystrybucji kinowej. Jasne, opowieść nie jest wszystkim, z czego można lepić dobry film, więc można byłoby to uratować, ale nie tym razem. Reszta to bowiem masa czerstwych gagów, głupawej ekspozycji i absurdalnych zwrotów akcji i zachowań bohaterów. Cała ta szeroko zakrojona intryga, która psuje plany naszych bohaterów, byłaby do wyjaśnienia w pół minuty, jednak z braku laku i lepszych pomysłów ciągnie cały film. Przy okazji dając pole do popisu nowym bohaterom.
Jest jeszcze gorzej, bo do paczki znanej z poprzedniego filmu dołącza najbardziej irytująca postać całej serii, wyprzedzająca pozostałych nie tak jak niedawno Verstappen Hamiltona, a dublująca ich na pierwszych kilku kółkach. Matka Marleny grana przez Dorotę Stalińską w zamyśle miała być pewnie śmieszną Panią zza Atlantyku, która dawno nie widziała Polski, ale jest w każdym aspekcie przestrzelona. Nie ma żadnego charakteru, operując charakterystycznym dla tego typu Pań ponglishem nie daje od siebie żadnego akcentu a żarty ma tak dobre, jak i cała reszta. Czytaj, nawet te słabsze polskie kabarety są o klasę wyżej. Ten film wystarczyło po prostu oddać ponownie Aleksandrze Hamkało, która w swojej roli odnajduje się naprawdę nieźle. W zamian jednak dostaliśmy wszystko, co złe.
Nie sposób również nie wspomnieć o tym, jak film odnosi się do stereotypów i współczesnych społecznych problemów. Widać, że Łepkowska stara się, nawet najstarszych bohaterów dostosować do czasów, jednak nie wychodzi jej to na tyle uroczo, że tylko utrwala wiejskie stereotypy, których w tym filmie pełno i które niejedną osobę mogą zniesmaczyć. No i jest wątek LGBT, kontynuowany z poprzedniej części, jednak równie absurdalny i jeszcze bardziej postępowo zakończony.
Kontrakty były podpisane, więc aktorzy pewnie wypiąć na produkcję się nie mogli, ale zadowoleni z tego, co tutaj się odstawia, być na pewno nie mogą. Jasne, dobrze jest zobaczyć Pawła Nowisza, Krzysztofa Kiersznowskiego i Katarzynę Łaniewską, których nie ma już z nami, ale jeszcze lepiej byłoby, gdyby żegnało ich coś lepszego. Jeśli nie podobał Wam się Miszmasz, a zdecydowanej większości się przecież nie podobał, przed seansem musicie wiedzieć, że Koniec Świata zjechał jeszcze trzy poziomy niżej, do tworu dużo bardziej męczącego, irytującego, a co najgorsze, przeraźliwie nijakiego. Jedyny dobry moment to tutaj ten, w którym możemy odsłuchać Man! I fell like a Woman Shanii Twain. Raz, że to znakomity utwór a dwa, że leci (w filmie zresztą drugi raz) podczas napisów końcowych. Dokładnie wtedy, kiedy nie musimy już tego badziewia oglądać.