Juliusz to kolejny w ostatnich latach w polskim kinie odważny debiut reżyserski. Film Aleksandra Pietrzaka to komedia, którą twórcy i dystrybutorzy reklamują jako nową produkcję ludzi odpowiedzialnych za Planetę singli, jednak jeśli chodzi o target, do jakiego chcą trafić, wydaje się on znacznie inny. Oczywiście cechą wspólną są godne pochwalenia wyższe niż w przypadku taśmowo produkowanych komedyjek ambicje, jednak filmy to zupełnie inne. Juliusz to ciekawa hybryda komedii romantycznej, typowo stand-upowego humoru oraz rodzinnego komediodramatu, wygrywanego na relacji ojciec-syn. Trzeba powiedzieć, że szczególnie w tym ostatnim aspekcie nie jest to głupi film. Jasne, płynące za nim prawdy równie dobrze można by opowiadać w animacji dla dzieci, ale reżyser robi to z należytą dla nich subtelnością. Gorzej jednak z całą otoczką komediową.
Może to tylko ja, bo wydawało się, iż współtowarzysze mojego seansu bawili się nieźle, ale nie kupuje żartów tego filmu. Dobre poczucie humoru musi się według mnie opierać przede wszystkim na błyskotliwości, która tutaj zwyczajnie nie jest paliwem. Z puenty niektórych dowcipów można się zaśmiać jakieś 30 sekund przed tym, jak się ją usłyszy, rzadko kiedy wyróżniają się oryginalnością. Podczas seansu jest kilka zabawnych sytuacji, zarówno dobrze zagranych, jak i zainscenizowanych, jednak w większości wkrada się sztuczność.
Juliusz jednak w moich oczach bardzo mocno się uratował mniej komediowymi aspektami. Także tymi związanymi z gościnnymi występami znanych twarzy. Tak, cameos w polskim kinie są jeszcze do dopracowania, ale tutaj niektóre dają radę. W wymownych scenach zobaczymy autorkę jednej legendarnej piosenki z lat 80., lidera pewnego boysbandu, czy jedną z najbardziej znanych polskich dziennikarek (bez nazwisk, ale nie będziecie mieć problemu). Główna obsada to też w większości trafione wybory. Niezły jako życiowy przegryw znowu jest Mecwaldowski, a jeszcze lepsi Anna Smołowik i Jan Peszek.
Poza tym, tak jak wspomniałem wcześniej, to film uroczy w swoim przekazie. W żadnym momencie nie mówi nam czegoś, czego nie mówiliby już inni, ale zgrabnie łączy wszystkie swoje wątki w tytułowym bohaterze. Jasne, można przyczepić się przemiany, jaką Juliusz przechodzi, tego że zapada ona ot, tak, ale wymowa filmu może przysporzyć mu naprawdę sporo fanów. Na pewno więcej niż irytujący błąd ortograficzny z plakatu. Zabieg ten ma związek chyba tylko z zateasowaną wcześniej sceną na klatce schodowej, poza tym jakoś nie śmieszy. W tym filmie to jednak zjawisko dość częste. Zmienić można by było także muzykę, pełną kiczowatych motywów podobnych do tego, który słyszeliśmy w trailerach. Jedyne skojarzenia, jakie we mnie przywołują to czołówki teleturniejów z lat 90.
Reżyser Aleksander Pietrzak chyba zbyt dosłownie potraktował chęci producentów, którzy chcieli filmu dającego rozrywkę wszystkim. Dlatego dostaliśmy dziwny tytuł, w którym jest mnóstwo serduszka i dużo talentu, jednak przesłonionego równie pokaźną ilością wad. W efekcie oglądamy niegłupi film, pełen głupich żartów. Nie wiem, czy nie lepiej byłoby odwrotnie.