Jujutsu Kaisen 0
Jujutsu Kaisen 0

Jujutsu Kaisen 0 – recenzja filmu. Czy anime na dobre wkracza do polskich kin?

Informacja, że film Jujutsu Kaisen 0 będzie wyświetlany w polskich kinach, wywołała niemałe poruszenie w fandomie anime w Kraju nad Wisłą. Bo przez lata przywykliśmy już, iż pełnometrażowe produkcje od japońskich animatorów omijają nasz kraj szerokim łukiem. W końcu jednak głośna premiera Belle w reżyserii Mamoru Hosody pokazała, że filmy te mogą cieszyć się w Polsce popularnością. A tym bardziej, jeśli mamy do czynienia z jedną z najpopularniejszych franczyz anime ostatnich lat – Jujutsu Kaisen. Czy był to strzał w dziesiątkę?

Jujutsu Kaisen 0 to prequel do doskonale znanej fanom anime serii Jujutsu Kaisen, która na przełomie 2020 i 2021 roku wywołała sporo szumu. O tytule nadal dużo się mówi, czy to za sprawą zapowiedzi drugiego sezonu, rekordów sprzedaży ciągle wychodzącej mangi (również u nas w kraju), czy właśnie premiery filmu kinowego. Tytuł ten zarobił sporo podczas japońskie premiery, a w USA potrafił nawet skutecznie rywalizować z Batmanem Matta Reevesa. Nie wiem, jak weekendowa premiera wypadła w Polsce, ale sale na piątkowe i sobotnie seanse były solidnie wypełnione, co może dobrze wróżyć podobnym premierom w najbliższym czasie.

Jujutsu Kaisen 0

Fot. kadr z filmu Jujutsu Kaisen 0

Przejdźmy jednak do samej recenzji filmu. Tak jak serial Jujutsu Kaisen opierał się na mandze autorstwa Gege Akutami, tak również jego prequel miał źródło w komiksie tegoż autora. Nie jest to tak oczywiste, bo nierzadko filmy kinowe są tworzone przez studia poza kanonicznym pierwowzorem. Manga Jujutsu Kaisen 0 to prekursor całej historii, bo to właśnie od tej czterorozdziałowej historii zaczęła się przygoda ze szkołą Jujutsu. Ważne jest to w tym kontekście, że dopiero w pełnoprawnej kontynuacji autor rozwinął skrzydła. Ekranizowana w filmie historia to zaś krótka, samodzielna opowieść, która dzieje się na rok przed główną historią. Do kin można więc udać się nawet bez znajomości serialu, ale wiadomo – nie zaznamy wtedy wszystkich smaczków.

Zobacz również: Jujutsu Kaisen tom 0 – recenzja mangi

Fabuła przedstawiona w filmie nie należy do szczególnie skomplikowanych. Głównym bohaterem jest tu Yuuta Okkotsu, który został opętany przez niezwykle silną klątwę. Pierwotnie miał zostać przez to skazany na śmierć – tylko w ten sposób bez zbędnego kombinowana dało się pozbyć zagrożenia. A niebezpieczeństwo nie było małe, bo klątwa kategorii specjalnej mogłaby zniszczyć nawet całe miasto. Ostatecznie jednak nauczyciel szkoły Jujutsu postanawia go oszczędzić i zrekrutować do uczelni. Dzięki temu chłopak ma nauczyć się korzystać z mocy klątwy do walki z innymi paranormalnymi zagrożeniami. Tak też zostaje jednym z zaklinaczy klątw, czyli osób zajmujących się walką z manifestacją zła i negatywnych emocji, które ostatecznie przeradzają się właśnie w klątwy – istoty stanowią stanowią realne zagrożenie dla ludzi.

Jujutsu Kaisen 0

Fot. kadr z filmu Jujutsu Kaisen 0

Jak mówiłem, w historii nie znajdziemy nic odkrywczego. W dalszym jej ciągu pojawi się jeszcze złol z delikatnie naciąganymi pobudkami, a ostateczne rozstrzygnięcie jest raczej łatwe do przewidzenia. Jako że mamy do czynienia z anime typu shounen, czyli opierającym się na walkach, to nie mogło tu zabraknąć efektowych pojedynków. I te dają radę. Początek i pierwsze starcie Yuuty z klątwami w szkole to naprawdę klimatyczne momenty. Stworki wyglądają jak z nie tego świat, są ładnie zanimowane i udźwiękowione, co przekłada się na pozytywny obiór. Rodzi się z tego anime w iście horrorowym stylu. Same starcie też potrafi robić wrażenie. Potem jest już zdecydowanie spokojniej, a na kolejny efektowny pojedynek musimy czekać prawie że do finału. W końcówce dzieje się sporo i warto na nią czekać. W stylu anime główny bohater ukazuje swój pełny potencjał i stawia czoła antagoniście. A wszystko pięknie zanimowane przez doświadczone studio MAPPA (Atak on Titan: The Final, Dorehodoro, Dororo).

Zobacz również: Cannes 2022: Top Gun: Maverick – recenzja filmu z Tomem Cruisem. Ponowna potrzeba prędkości

O Jujutsu Kaisen 0 trudno jednak powiedzieć coś więcej dobrego. Naprawdę przyjemnie ogląda się to, jeśli skupimy na warstwie audiowizualnej oraz efektownych pojedynkach. Cała reszta wypada już raczej blado. Historia jest prosta do bólu, mocno poszatkowana i zmierza jedynie do wyjaśnienia kwestii klątwy Yuuty i oczywiście finalnego starcia. Mało jest tu mowy o samym świecie, więc dla osób niezaznajomionych z główną serią wiele rzeczy stanie się niejasne, czy też zwyczajnie nie będzie miało dla nich znaczenia. Postacie również są tu nakreślone bardzo po łepkach. Yuuta dostaje sporo czasu, a i tak nie poznajemy go za dobrze. A jego koledzy są i tyle. Parę razy mu towarzyszą, ale usłyszymy o nich zaledwie kilka zdań. Zwyczajnie zero tu jakichkolwiek relacji. W mandze jeszcze się to broniło. Tomik 0 czytałem zaraz po trzech tomach głównej serii, więc wyglądało to zupełnie inaczej – robiło jedynie za uzupełnienie. Samodzielny film jednak nie ma tego luksusu.

Na koniec kilka zdań żalów do polskiej dystrybucji filmu. Fajnie, że wszystkie trzy duże multipleksy w Polsce pokazały ten film, ale dlaczego w ogóle nie przyłożono się tu do przygotowania napisów? Czy aż ta nie wierzono w tej projekt? Napisy do filmu były o wiele gorsze niż większość fansubów robionych przez ludzi za darmo. Trochę wstyd. Literówki to jedno, bo było ich zaledwie kilka. Gorzej, że napisy były przełożone jeden do jednego z angielskiego (na przykład nazwa Jujutsu High). Autorowi napisów nie chciało się nawet usunąć/zedytować górnych linijek tekstu, przez co momentami napisy się zlewały i były nieczytelne. I jeszcze te nieszczęsne sufiksy (-chan, -kun) – nie można ich używać w polskim przekładzie. Niestety, są to postawy podstaw tworzenia napisów. Oby kolejnym razem było lepiej.

Zobacz również: Stranger Things – recenzja 4. sezonu! Ależ to straszne, kocham to!

Jak widać, Jujutsu Kaisen nie jest idealnym filmem, a bardziej tytułem skierowanym do największych fanów popularnej serii. Czy więc bawiłem się źle? Zdecydowanie nie, bo świetną robotę odwaliło tu studio MAPPA, które ze skromnego i mało ambitnego materiału źródłowego wyciągnęło sporo dobra. Na animacje patrzyło się z wielką przyjemnością, a walki mogły się podobać. Fajnie, jeśli film zachęci kogoś do sięgnięcia po kontynuację w formie mangi czy anime – tam dzieje się o wiele więcej i o wiele lepiej. Polecam.

Ilustracja wprowadzenia: materiały prasowe

Redaktor prowadzący działu Gry

Gra więcej, niż powinien. Od czasu do czasu obejrzy jakiś film, ale częściej sięgnie po serial w domowym zaciszu. Niepoprawny fanatyk wszystkiego, co pochodzi z Kraju Kwitnącej Wiśni.
|
[email protected]

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Kakuin pisze:

„I jeszcze te nieszczęsne sufiksy (-chan, -kun) – nie można ich używać w polskim przekładzie. ”

Co ty w ogóle piszesz za głupoty? Nie można, bo nauczyły cię do tego beznadziejne przeinaczone „tłumaczenie” polskich wydawców mangi albo jeszcze gorsze polskie fansuby? Nie ma żadnych odpowiedników japońskich sufiksów. Zostawienie ich w oryginale jako części imienia/nazwiska to jedyna słuszna opcja (co zresztą jest zawsze robione w przypadku np seriali koreańskich albo chińskich). Amerykańscy wydawcy już dawno to zrozumieli i zdecydowana większość rzeczy wydawana przez Yen Press, Kodansha, Seven Seas, Gosht Ship czy Dark Horse zawsze używa sufiksów. Podobnie zresztą do oficjalnych angielskich tłumaczeń anime czy nawet nowszych tłumaczeń japońskich powieści. To samo z kolejnością imion.

Nigdy nie zrozumiem ludzi, którzy piszą takie bzdury.

Mateusz Chrzczonowski pisze:

Nie ma sensu odwoływać się do zagranicznych tłumaczeń. Jeśli nawet ci choć trochę przykładający się do swojej pracy polscy tłumacze pozbywają się sufiksów, które są częścią języka japońskiego (a ich pozostawienie oznacza zwyczajne lenistwo), to musi to o czymś świadczyć

Kakuin pisze:

Nie ma sensu odwoływania się do zagranicznych tłumaczeń? Ależ oczywiście, że jest. To są o wiele większe światowe rynki. Nawet w Polsce sporo osób sięga po angielskie wydania (często ekskluzywnie pomijając całkowicie nasz rynek) właśnie z powodu tego, że tam tłumacze najczęściej nie mają przysłowiowego kija w tylnej części ciała.

Nie. Pozostawienie sufiksów to nie jest lenistwo. Bardzo proszę, nie powielaj tych bredni powtarzanych przez polskich wydawców.

Jeśli już, to japońskie honoryfikatory nie są częścią języka, a kultury.
Nie widzę absolutnie żadnego powodu, by na siłę pozbywać się tego typu rzeczy, zwłaszcza gdy target tłumaczeń to ludzie, którzy doskonale je znają. To nie jest lenistwo i niedbalstwo. To jest zdrowy rozsądek, którego polskim tłumaczom brakuje i nie tyczy się to tylko Japonii.

Tak jak wspomniałem wcześniej – chińskie i koreańskie sufiksy oraz porządek imion/nazwisk pozostawiają wszyscy w niezmienionej formie.
„Wojna” jest tylko o japońskie. Pytam się jeszcze raz. Gdzie jest tutaj zdrowy rozsądek?

Pomijając już inne kwestie, idę o zakład, że w codziennej mowie używasz setek zapożyczeń z innych języków. Czasami nawet nieświadomie.
Dlatego też wyrzucanie na siłę rzeczy typu sufiksy, które nie mają żadnych sensownych tłumaczeń, a ich usunięcie powoduje duże niedobory informacji, (a są to tak naprawdę przyrostki do imion/nazwisk niepowodujące żadnych gramatycznych konsekwencji) jest po ludzkiu, po prostu, najzwyczajniej głupie. Szkoda tylko, że takim ludziom jak ty zawsze brak jest jakichkolwiek sensownych argumentów.

Zarejestruj się, jeśli nie masz konta Nie pamiętasz hasła?