jak wywołałem byłą żonę
jak wywołałem byłą żonę

Jak wywołałem byłą żonę – recenzja filmu. Ghostwriting może zabić!

Jak wywołałem byłą żonę — tak brzmi tytuł pierwszego filmu w reżyserii Edwarda Halla. Do tej pory był on znany z seriali takich jak, chociażby kultowe Downton Abbey. Postanowił, jednak spróbować swoich sił w tworzeniu produkcji na duży ekran i tak oto powstała ta przyjemna, aczkolwiek bezpieczna komedia. Odpowiedź na pytanie z polskiego tytułu filmu jest jedna — żonę wywołano z pomocą Judi Dench.

Jak wywołałem byłą żonę, to (kolejna!) kinowa adaptacja sztuki Blithe Spirit autorstwa Noëla Cowarda. Komedia ta powstała w latach 40 i od dziesięcioleci jest na afiszach brytyjskich teatrów. To historia angielskiego pisarza kryminałów Charlesa Condomine’a (Dan Stevens — Piękna i Bestia), który mierzy się z blokadą twórczą. Godzinami ślęczy nad maszyną do pisania. Próbuje stworzyć pierwszy w karierze scenariusz filmowy, który spodoba się teściowi. Nie potrafi jednak zadowolić małżonki Ruth (Isla Fisher — Iluzja), nie poświęca jej dostatecznej ilości czasu. W przerwach od pisania Charles wpatruje się w zdjęcie swojej tragicznie zmarłej pierwszej żony Elviry (Leslie Mann – 17 Again), która była jego muzą. Te wszystkie małe rzeczy bardzo irytują obecną drugą połowę pisarza. W przełamaniu blokady twórczej nie pomagają mu spotkania z przyjaciółmi ani zażywanie modnej amfetaminy. W ramach relaksu zaplanowano, więc wyście do teatru. A jak wiadomo — to właśnie przypadkowe spotkania wpływają na nasze życie.

Madame Arcati (Judi Dench) to znane medium. Zawodowo zajmuje się magią i właśnie przyjeżdża do miasta ze swoim spektaklem. Teatr wypełniony jest po brzegi i każdy chce ujrzeć na własne oczy tę celebrytkę. W trakcie przedstawienia dochodzi jednak do wypadku, po którym wielu widzów przestaje wierzyć w magię i Madame Arcati. Los chciał jednak, że na widowni znajdował się Condomine, który doznał pewnego olśnienia, przebłysku geniuszu związanego z nowym projektem. Chciałby poznać tajniki tego zawodu, a wiedzę tę wykorzystać do pisania. Postanawia więc poprosić medium o prywatny seans spirytystyczny w swojej posiadłości. A ten będzie miał miejsce w burzowy wieczór podczas pełni księżyca. Podczas rzeczonego seansu spirytystycznego Madame Arcati wprowadza się w trans, który skutkuje przywołaniem zza światów ducha Elviry Condomine — byłej żony.

Elvirę widzi i rozmawiać z nią może jedynie Charles, dlatego też przez najbliższych jest on uznawany za chorego. Kobieta zaś jest nieświadoma, że kilka lat temu zakończyła swój żywot po upadku z konia. Jest zła o to, że została kimś zastąpiona. Nie potrafi jednak wrócić w zaświaty i towarzyszy byłemu mężowi niczym cień. Zaniepokojona tym stanem rzeczy Ruth chce odszukać Madam Arcati i prosić ją o pomoc w odpędzeniu ducha. Szybko okazuje się jednak, że powrót byłej żony ma jednak dobre strony — ta powraca w roli muzy i staje się jego… ghostwriterem. Dyktuje swoje pomysły na fabułę i dialogi tworząc skrypt praktycznie za Charlesa. Ten może jednak, dzięki temu szybciej spełnić swój amerykański sen o międzynarodowej sławie i filmie z Gretą Garbo i Clarkiem Gablem. Jednak wszystko ma swoją cenę, a z duchami nie ma żartów. Szczególnie jeżeli chodzi o duchy przeszłości.

Blithe_Spirit

Fot. Materiały prasowe

Zwiastun tej produkcji zobaczyłam w kinie w czasie oczekiwania na film Bodyguard i żona zawodowca. Niezwykle mnie wtedy zaciekawił, więc zdecydowałam się go obejrzeć. I chociaż na seansie bawiłam się dobrze, to mam mieszane odczucia co do tej produkcji. Sama historia jest ciekawa, ale momentami niezwykle przewidywalna i schematyczna (nie będziemy jednak wchodzić na grunt spoilerów). Wydawać by się mogło, że główne skrzypce powinien grać tu Dan Stevens, jednak jego bohater był mało charyzmatyczny. Aktor został przyćmiony przez swoje koleżanki z planu.

Partnerująca mu Leslie Mann znana jest ze swoich ról komediowych i skradła większość czasu ekranowego. Idealnie sprawdziła się jako Elvira, wykreowano ją na prawdziwą diablicę chcącą na różne sposoby utrudź życie Państwu Condomine i ich służbie (tutaj warto pochwalić znaną z Peaky Blinders Aimee-Ffion Edwards za rolę służki Edith). Mann była w tej roli jak Gwen Stefani w teledysku grupy No Doubt do piosenki It’s My Life — piękna i bezwzględna. Niestety druga żona nie miała tyle szczęścia, jeżeli chodzi o casting. Ruth jest wiecznie niezadowoloną córeczką tatusia. Dla niej liczy się high life i zaspokojenie potrzeb. Nie jest to niestety postać, która zapada w pamięć i nawet znane nazwisko tutaj nie pomaga. W przypadku Isli Fisher jest jeszcze jedna rzecz, która bardzo kłuje w oczy, a raczej w uszy — bardzo udawany brytyjski akcent.

Najjaśniejszą gwiazdą w całym filmie jest niewątpliwie Judi Dench. Wielokrotnie nagradzana aktorka z wieloletnim stażem, która jest znana z bardzo poważanym ról. Arcati to prawdziwa dama, która w najmniej oczekiwanym momencie swojego życia dokonuje przełomowego odkrycia — potrafi przywoływać duchy zmarłych. Z czasem musi się zmierzyć jednak z konsekwencją swoich działań. Dench jest w swojej roli bardzo autentyczna. Potrafiła stworzyć lekko zagubioną, aczkolwiek silną starszą panią. A to wszystko okrasić jeszcze sporą dawką humoru. Dobrze, że ta postać dostała szczęśliwe zakończenie, bo niewątpliwie na nie zasłużyła.

Zobacz również: The Crown – pierwszy wgląd na Królową Elżbietę II

Film warto obejrzeć z jeszcze kilku powodów. Jak wywołałem byłą żonę należałaby się, nominacja za kostiumy i scenografię. Zadbano o stroje z epoki czy wyszukaną biżuterię i dodatki. Bohaterowie zostali umieszczeni w pięknych wnętrzach. Zadbano o każdy najmniejszy szczegół, rekwizyty czy pojazdy. Widać, że to produkcja z teatralnym rodowodem. Całość okraszona jest specjalnie przygotowaną muzyką, która towarzyszy nam od pierwszych chwil. Najbardziej zapadająca w pamięć jest piosenka o prawdziwej miłości — Always (w oryginale śpiewana przez Irvinga Kaufmana, a spopularyzowana przez m.in. Franka Sinatrę), która jest swoistym motywem przewodnim tego filmu.

Jak wywołałem byłą żonę, to dobra propozycja na wieczór ze znajomymi, czy drugą połówką. Film jest dosyć bezpieczny i przewidywalny, ale odnoszę wrażenie, że spora część kinowych premier w ostatnim czasie stara się taka być. Humor jest tutaj bardzo wysublimowany, może miejscami, aż za bardzo, aczkolwiek każdy znajdzie tutaj coś, co go rozbawi. To, co najbardziej wyróżnia tę komedię to oprawa i role kobiece. Film ten bardzo szybko zniknął z afiszy kin, ale myślę, że warto go będzie obejrzeć, kiedy pojawi się w serwisach streamingowych.


Ilustracja wprowadzenia i plakat: fot. materiały prasowe

Stały współpracownik

Miłośniczka nowych technologii i kreatywnych rozwiązań. Specjalistka od serii Assassin's Creed. W wolnych chwilach zajmuje się fotografią.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zarejestruj się, jeśli nie masz konta Nie pamiętasz hasła?