Jak pokochałam gangstera – recenzja filmu Macieja Kawulskiego. Things are easy when you’re big in Gdańsk
Autor: Łukasz Kołakowski
5 stycznia 2022
Maciej Kawulski to jeden z ciekawszych przypadków w polskim kinie ostatnich lat. Facet, który doszedł do pieniędzy w innej branży, który filmów dla chleba kręcić nie musi, a dla rozwijania się w innej materii po prostu zaczął to robić. W dodatku filmy te od razu przebiły się szeroko i zdobyły uznanie i popularność. Dość powiedzieć, że Jak zostałem gangsterem debiutowało w podobnym momencie, w którym gangsterskie historie do kin dostarczało również dwóch starych lisów, Vega i Pasikowski, w dodatku z kontynuacją kultowych Psów. Kawulski z nimi i wtedy i z perspektywy czasu, zdecydowanie wygrał, dostarczając niezły towar, będący nowością w komercyjnym polskim kinie. Nie sposób więc się dziwić, że po dwóch latach mamy kontynuację w postaci Jak pokochałam gangstera.
Najlepiej w jego filmach widać, jak bardzo ten reżyser jara się tym, że może i że robi kino. Może wrzucić do niego absolutnie wszystko, a przy okazji odważnie stąpa po nieznajomych gruntach i choć to nie zawsze wychodzi, to nie brakuje w tym wszystkich pierwiastka filmowej radości, a przede wszystkim jednej z najważniejszych wartości, jaka powinna przyświecać twórcom w kinie, czyli szczerości. Nie brakowało jej w Underdogu, pierwszego Gangstera wraz z nieoczywistą, jednak spisującą się znakomicie obsadą ciągnęła jeszcze bardziej. Jak pokochałam gangstera to już film nieco innego, bardziej świadomego, jednak prowadzącego swoje dzieło pewniejszą ręką twórcy. Niestety jednakże, prawdopodobnie z racji hamulców we wspomnianych poszukiwaniach, sporo słabszy.
Mamy do czynienia z trzygodzinnym molochem, w którym główną rolę gra Tomasz Włosok. Nie jest on jednak znanym z pierwszego filmu brawurowo odegranym Waldenem, a tym razem królem pomorza, Nikodemem Nikosiem Skotarczakiem. To musicie wiedzieć na samym początku, podchodząc do tego filmu, reklamowanego szumnie jako sequel Jak zostałem gangsterem. To inna, choć w podobnym tonie rozpisana historia.
Wchodzimy tu z buta, w długim ujęciu przyglądając się jednej z bohaterek i słuchając pięknego covera Big in Japan Alphaville w wykonaniu Ane Brun. Od razu przy tej scenie, mając w pamięci poprzednią historię poczujemy się jak w domu. Podobnie zaczyna się nawet jeśli chodzi o przedstawienie głównego bohatera. Nie jest to może historia typu od kołyski aż po grób, ale od jakiegoś murku przy stoczni i najmłodszych lat owszem. Młody Nikoś ma problemy w domu, ojciec go bije, ale przy okazji krystalizuje przez to u niego przestępczy zmysł. A ten będzie najważniejszy, zarówno dla dalszej części filmu, jak i jego długiej złodziejskiej kariery.
Kawulski idzie przez życie Nikodema w swoim, teledyskowo tabloidowym stylu, jednak opowieść nie ma takiej pary, jak poprzednio. Głównie dlatego, że nie udało jej się naszkicować tak wyraziście charakterologicznie. Wraz z wydłużonym metrażem filmu na ekran wrzuca się więcej wydarzeń i wątków, przez co mniej dba się o to, żeby dowiedzieć się jak i za co, idąc za tytułem, pewna kobieta pokochała gangstera. Tutaj biegnąca nieco bardziej po łebkach historia przysłania więcej.
Wystarczy bowiem spojrzeć, jak szkicowane są niektóre z wydarzeń. Film ma konwencje wywiadu, w którym na tytułowe pytanie odpowiada jedna z kobiet gangstera. Jasne, w takiej formie można od razu założyć, że nie wie ona wszystkiego, przez co historię prowadzić według tej spowiedzi, dzieląc się wydarzeniami zgodnie z narracją. I rzeczywiście, na początku wydaje się, że to zadziała, ale film nie jest w tym konsekwentny. W pewnym momencie przestawia się na całość, tracąc impet i jednocześnie spójność. Jak zostałem gangsterem miało narratora w postaci samego głównego bohatera. Tutaj niby jest kilku, bo łamanie czwartej ściany zdarza się nader często, jednak nie wnosi to dużo.
Weźmy na przykład kobiety Nikosia, na których fabuła zdaje się tu bazować. Galerię stanowią bardzo barwną, są ciekawie obsadzone, a przy okazji dość mocno niewykorzystane. Z kontrastów postaci Lamparskiej, Wieniawy czy Grochowskiej można było skorzystać znacznie lepiej, niż wykorzystać je do kilku kłótni i wyrzutów oraz do bycia tłem. Schroeder i Siwiec poprzednio były podobnie nieoczywiste, a działały dużo lepiej. Głównie dlatego, że dopełniały charaktery ciekawszych postaci.
Tak w Jak pokochałam gangstera jest właściwie z każdym elementem. Pokochanie gangstera było trudniejsze, niż zostanie nim, z uwagi na fakt, że drugi film o bandytach Kawulskiego jest opowieścią ze zwyczajnie słabszym scenariuszem. Historię i zabawę zbyt często zastępuje tu kronika, a mniej spójna struktura filmu i mniej wyraziści bohaterowie sprawiają, że seans zdecydowanie bardziej męczy, niż wywołuje tak jak poprzednio, masę pozytywnych emocji. Nie przeszkadza to jednak dalej Kawulskiemu, w jego podbojach kinowych, kibicować. Bo choć nakręcił swój prawdopodobnie najsłabszy film, tym razem był niewątpliwie bardzo wyczekiwanym. Oby więc stanowił paliwo do stworzenia lepszych w przyszłości.
Zdaniem innych redaktorów:
Konrad Stawiński:
Tak jak na instagramie Maciej Kawulski nazwał swoje konto Kawul KSW, tak swoją filmową twórczość może śmiało sprowadzić do skrótu Kawul MTV. Film Netflixa mnie nie zaskoczył. „Jak pokochałam gangstera” okazał się być męczącym i zdecydowanie za długim zlepkiem kilkunastu następujących po sobie teledysków. Oczywiście na poziomie wizualnym i muzycznym polska produkcja potrafi urzec, ale więcej w tym prostego efekciarstwa niż zmysłu dramaturgicznego. Potwierdza to również w zdecydowanej części aktorstwo, a szczególnie totalnie przesadzona, komiksowa szarża Sebastiana Fabijańskiego, który miał chyba zagrać przerażającą i nieobliczalną postać, a został najwyraźniej trafiony magicznym zaklęciem Riddikulus i uzyskał efekt odwrotny. Ze złej oceny wyłamuje się wyłącznie Tomasz Włosok, który udowodnił, że śmiało można powierzać mu główne role i chce się go oglądać przez całe trzy godziny. W swoim trzecim filmie współzałożyciel KSW po raz kolejny podkrada też pomysły z różnych filmów Scorsese, co może lekko zaślepić widzów, ale przyglądając się bliżej, tematycznie i komediowo to po prostu stary Patryk Vega, ale w ładniejszym papierku, a nie twórczość na miarę laureata Oscara.
Ocena w skali MoviesRoom: 40/100
Redaktor prowadzący działu recenzji filmowych
Od 2015 w Movies Room, od 2018 odpowiedzialny za działalność działu recenzji filmowych. Uwielbia Wesele Smarzowskiego, animacje Pixara i Breaking Bad. A, no i zawsze kiedy warto, broni polskiego kina.
Kontakt pod [email protected]