Tę odważną próbę stworzenia polskiej satyry na showbiznes i przemysł filmowy w deseń niedawnych Map gwiazd Cronenberga czy Ave, Cezar braci Coen zaczyna Konsfensjonał gwiazd. To takie telewizyjne show, w którym sadza się gwiazdy, które straciły wszystko bądź udają, że straciły wszystko i każe się im opowiadać o swoich przeżyciach. Nie wszyscy są szczerzy, a to do widzów należy wyłonienie, czy tym ludziom można wierzyć (przynajmniej tak reguły gry zrozumiałem). Z początku stwierdzają, że nie można, dlatego też nasi bohaterowie muszą ratować swoje kariery inaczej. Wkrótce ich drogi jednak znów się połączą.
Znacie taki zabieg rodem z gier komputerowych, zwany backtrackingiem. Przechodzimy w trakcie rozgrywki przez jakąś lokację, by później do niej wrócić w późniejszym momencie. Bardzo przydatny jest z takim backtrackingiem algorytm w informatyce, ale może być także niezwykle ciekawym zabiegiem dobrze wykorzystany w filmie. I Paweł Borowski stara się w późniejszej części swojej fabuły coś takiego zrobić, opowiadając historię tak właściwie trzy razy, teoretycznie z trzech perspektyw. Niestety jednak kolejne zapoznania się dodają za mało do tematu, przez co, zamiast w jakiś sposób poszerzać percepcję widza, zmniejszają jego zainteresowanie. Dodatkowo dzieje się tak również przez to, iż film niesprawnie żongluje swymi bohaterami. Z początku wydaje się, iż główną będzie ta grana przez Maję Ostaszewską, która z czasem praktycznie kompletnie znika. I to mimo faktu, że film wciska rewind, aby jeszcze raz przeorać historię, w której dopiero co była kluczowa.
Nie sposób nie odnotować faktu, że intrygujący świat wykreować się tutaj udało. Od początku alternatywna rzeczywistość Ja teraz kłamię intryguje tak mocno, że mimo wszelkich scenariuszowych niedoróbek nie chcemy z niej wychodzić. Jest odpowiednio kolorowa, świecąca, dziwna i pastiszowa. Naprawdę fajnie by było, gdyby w tego typu świecie ktoś opowiedział jeszcze jakieś historie. Nie jest to jednak film mający szansę zostać jakimś dużym sukcesem kasowym czy frekwencyjnym, dlatego też raczej to nie nastąpi.
Oprócz obrazu najciekawszym bohaterem tego działającego na zmysły spektaklu jest muzyka, podobnie jak w przypadku poprzedniego filmu Borowskiego, autorstwa Adama Burzyńskiego. Ścieżka dźwiękowa jest absolutnym popisem przesady, jednak uzasadnionym i wychodzącym filmowi na dobre. Wprowadza nas w psychodeliczny stan lepiej, niż wszystkie wydarzenia fabularne a jeden pikający motyw choć irytuje, to zawsze trafia na ekranie w punkt. To również aspekt, dla którego film powinien mieć podniesioną ocenę.
Pochwały dla wykreowanej retroprzyszłości i warstwy dźwiękowej nie mogą jednak przysłonić faktu, że w przypadku całej reszty mamy mimo wszystko do czynienia ze średniakiem. Średniakiem ambitnym, jednak rozbitym o brak pomysłu odpowiedniego poprowadzenia historii i niewykorzystanie chwytów narracyjnych, które sam sobie narzuca. Dlatego też Ja teraz kłamię zadowoli w kinie na pewno patrzących na kadry stylistów, jak i fanatyków wyrażania się obrazem. Ta forma sztuki filmowej pozostanie zawsze będzie stać wysoko, szczególnie dla twórców pokroju Pawła Borowskiego, wykształconych w takim kierunku, w jakim jest on. Pozostali jednak mogą potrzebować trochę więcej fabularnego magnesu, który zbliży ich do tego filmu. A pod tym względem, trzeba już szukać nieco innego adresu.