Gray Man to film na podstawie książki o tym samym tytule twórczości Marka Greaneya. Opowiada historie nieuchwytnego agenta CIA Courta Gentry’ego. Gentry zanim stał się tajną bronią CIA o pseudonimie 6, był osadzony w więzieniu federalnym. Tam został zwerbowany przez Donalda Fizroya do projektu Sierra. Gentry po pewnym czasie swojej służby odkrywa, kompromitujące dokumenty, które sprawią że teraz on staje się celem. W trop za nim rusza Loyd Hansen – człowiek, który nie cofnie się przed niczym.
O tym, że Gray Man jest najdroższym filmem Netflixa, od samego początku można się przekonać. Liczne wybuchy, rozbite samochody, zniszczone tramwaje i tak dalej. Widać że nie oszczędzano na efektach specjalnych, które swoją drogą robią wrażenie. Tylko co po za tym? Akcja dzieje się, od wybuchu do wybuchy nie dając możliwość chociaż odrobinę dać się rozwinąć bohaterom czy samemu problemowi filmu jakie są te kompromitujące dokumenty. Film braci Russo, co trzeba przyznać, to bardzo ładnie przedstawiona Europa, którą podczas tych 2h przemierzają bohaterowie.
Jeśli chodzi o bohaterów, bez wątpienia jedną z najbardziej przyciągających ról miał Chris Evans jako Loyd Hansen. Dziwny, socjopatyczny, bezwzględny agent z charakterystycznym wąsem był jedną z najbardziej wyrazistych postaci. Widać, że Evans czerpię olbrzymią frajdę z tej postaci. Po za tym widząc Evansa w roli typowego czarnego charakteru, to dość nietypowa sprawa, bo nie ma co ukrywać przede wszystkim kojarz nam się z usposobieniem amerykańskiej sprawiedliwości – Kapitanem Ameryką (choć są wyjątki, na przykład w Na noże).
Natomiast jeśli chodzi o tytułowego Gray Mena czyli Courta Gentry’ego to wypada to niejednoznacznie. To, że Ryan Gosling jest naprawdę dobrym aktorem (nie tylko wizualnie) i wyciska ze swoich ról wszystko mogliśmy nieraz się przekonać. W roli ponurego zabijaki, który co jakiś czas rzuci żartem też się odnalazł naprawdę. Tylko od samego początku widzimy w nim Jasona Bourne’a. Bohater o niejasnej przyszłości przystępuje do tajnego projektu CIA aby stać się ich elitarnym zabójcą, później projekt zamykają, nasz bohater zdobywa dziwne dokumenty – no brzmi całkiem znajomo. Niestety jego bohater nie wyróżnia się za bardzo od wcześniej znanych bohaterów takiego rodzaju filmów.
Pozostali aktorzy, o których warto wspomnieć to również Ana de Armas oraz Rene Jean Page. Widać, że Ana po ostatnim filmie o Jamsie Bondzie upodobała sobie role silnych kobiet. Jednak za mało wiemy o jej bohaterce ona jest pojawia się, ale nie mam nic więcej wyjaśnione apropo jej decyzji, dlaczego postępuję tak a nie inaczej. Podobny problem ma postać Chris Evansa, w której nie wiemy dlaczego stał się sadystycznym socjopatą. Natomiast jeśli chodzi Rene Jean Page jego postać wypada absolutnie blado. Nie do końca Page się tu odnajduje.
Gray Man w reżyserii braci Russo to zdecydowanie przeciętne kino akcji, które ma dać nam rozrywkę. Dostajemy powtórkę z Jasona Bourne’a w widokiem na piękną Europę. Widać, że w natłoku licznych z resztą imponujących efektów specjalnych gdzieś w tym wszystkim zagubiła się historia. A szkoda, bo jednak z taką obsadą można zdecydowanie więcej wycisnąć. Gray Man to zdecydowanie film, który można wrzucić gdzieś do folderu z innymi filmami w klimacie szpiegowskim, kiedy będzie potrzeba luźnej rozrywki.
Ilustracja wprowadzająca: fot. Netflix