Sam nie wiem od czego zacząć. W każdym spektrum ta produkcja nie spełnia swojej funkcji i zawodzi na każdym kroku. Przede wszystkim, Gotti zupełnie nie przybliża nam postaci gangstera, a wręcz odwrotnie. Po seansie zachodzimy w głowie, kim ten człowiek był i w jakim sposób zaszedł tak daleko. Skoro po filmie jestem zmuszony poszperać w internecie i dowiedzieć się podstawowych informacji to jest bardzo zły objaw. Otrzymujemy zlepek faktów oraz randomowych scen egzekucji bez wiedzy, kogo owa sekwencja dotyczy. Może i w trackie padają jakieś nazwiska, ale są dla nas tak klarowne jak śmierć Kowalskiego w kopalni Wujek. Nie ułatwia nam tego formuła opowiadania historii (a raczej próba), gdzie reżyser eksperymentuje z różnymi liniami czasowymi. Wykonane jest to potwornie nieumiejętnie, a jedyne co z tego można zapamiętać to totalny chaos. Poszczególne sceny nie mają ze sobą związku i jedynie charakteryzacja Johna Travolty wskazuje, w którym mniej więcej okresie czasowym się znajdujemy. Nie łudźcie się, że dowiecie się czegoś więcej, oj nie!
Skoro już o Johnie Travolcie mowa, to trzeba przyznać, że aktor naprawdę starał się zagrać przekonująco pełnokrwistego gangstera. Naprawdę widziałem, że próbował wykrzesać coś z tej postaci, ale ta karkołomna próba zakończyła się samobójczym strzałem w głowę. Jest przeszarżowana i tworzy na siłę portret gangstera ze złowrogą miną, czego wynikiem jest karykatura z ogromna dozą sztuczności. Nie jest to do końca jego wina, a bardziej reszty elementów filmu, które zupełnie kupy się nie trzymają. A aktor zdaje się zapomniał w jak dużej kupie przyszło mu wystąpić. Samymi staraniami filmu nie da się uratować, choć jego rola jest malutkim światełkiem w tunelu i z pewnością reprezentuje lepszy poziom od kolegów z planu. Jedna z ważniejszych postaci całej historii, czyli John Jr, w którego wciela się Spencer Rocco Lofranco to już totalna amatorszyzna. Nie dość, że jego bohater ( jak i wielu innych) jest tragicznie rozpisany, to aktor również poniósł fiasko pod względem zawodowym i oceniając go tylko po tej roli można śmiało stwierdzić, że kariery w Hollywoodzie to on prędko nie zrobi. Okropieństwo. Gdyby Gotti, chociaż dobrze wyglądał…
A nie wygląda. Tak paskudnie nakręconego filmu nie widziałem od dawna. Kamerzysta forsę wziął, potem zaczął pić… i widać, że miał trudności w opanowaniu sprzętu. Mamy wrażenie jakby ktoś przysnął za kamerą i coś niechcący przełączył. Początkowy ciekawy najazd na twarz bohaterów urywa się po sekundzie i robi pauzę, aby po chwili wykonać cięcie w iście serialowym stylu, przeskoczyć na kolejnego aktora i manewr „mini-zooma” wykonać raz jeszcze. Wygląda to amatorsko i bezsensownie, nie wspominając już o tym, że plan zdjęciowy jest tragicznie oświetlony. Ponuro, blado, nieciekawie, a przecież kino to przede wszystkim sztuka obrazu. Ma przykuwać naszą uwagę, zabierać na wyrafinowaną ucztę nasze zmysły, a dzięki jakże „profesjonalnej” ekipie Gottiego staramy się nie usnąć na seansie. Muzyka wcale nie pomaga, jest totalnie niedopasowana, wytrąca nas z rytmu i zapominamy o niej zaraz po napisach końcowych.
To niesamowite jak z dość ciekawej historii udało się zrobić taki zły, okropny i przede wszystkim nudny film. Widać, ze Kevin Connelly jest fanem kina gangsterskiego, ale powinien poprzestać na oglądaniu Chłopców z Ferajny w domowym zaciszu i nie brać się za własne tworzenie podobnych tytułów. Mogłem nieco narzekać na jego aktorskie dokonania w serialu HBO pt. Ekipa, gdzie wcielał się w role E, ale przeszedł samego siebie na stołku reżysera. Oczywiście w tym negatywnym seansie. Pewien sukces pewnie osiągnie, ale zupełnie niezamierzony – myślę, że Gotti ma duże szansę na rozstrzelanie konkurencji na rozdaniu Złotych Malin. Trzymajcie się z dala od tej paskudnej produkcji.