Zanim jednak przypiszę twórcy Zjednoczonych stanów miłości łatkę czułego mediatora, pędzę z wyjaśnieniem: Głupcy są filmem na tyle złym, że wystawią na poważną próbę nawet jego najbardziej zagorzałych zwolenników. Co prawda Wasilewski ma umiejętność tworzenia kina dalekiego od obojętności, jednak w tym przypadku to określenie wypełniające najgorsze z możliwych znaczeń. Przy barokowej, przeszarżowanej scenografii wielokrotnie z niedowierzaniem pokręcimy głową. Treściowa bieda sprawi, że rozterka czy wytrwać do końca będzie dla nas zdecydowanie ważniejsza od jakiegokolwiek ekranowego dramatu.
Z początku ma się wrażenie, że Wasilewski zakreśla prowokacyjną, acz na swój sposób intymną opowieść o kobiecie w sile wieku, żyjącej z dużo młodszym partnerem na malowniczym Pomorzu. Zanim jednak spojrzymy uważniej pod podszewkę obyczajowego skandalu, w jej życiu dokona się wstrząs. Nieoczekiwana opieka nad umierającym, dorosłym synem wywróci ułożone życie do góry nogami. Sam związek z partnerem, wobec nowej rzeczywistości, zostanie poddany prawdziwemu testowi.
Wasilewski najwidoczniej wyszedł z założenia, że skoro już na stracie zaserwował nam dwa fabularne ciosy wagi ciężkiej, nie ma potrzeby zaprzątać sobie głowy rozwijaniem ich wraz z biegiem czasu. Owa historia w jego rękach jest bowiem wyłącznie pretekstem do niekończącej się serii bolesnych katuszy. Przez dobrych kilkadziesiąt minut fabularną przestrzeń wypełnia nieprzerwana kakofonia cierpiętniczych jęków i krzyków. Nic dziwnego zatem, że ubranie ich w niemal malarskie kadry wywołuje co najmniej poczucie sporego dyskomfortu. Nie chodzi nawet o to, że wysmakowana estetyka nijak ma się do przykrych i traumatycznych scen z powolnego umierania. Epatowanie niekończącym się widokiem ludzkiego cierpienia nie podparto niestety żadnym treściowym konkretem. Ot, jedynie feeria zakutych w kadry kontrastów mających zbudować film, gdzie nadrzędnym celem jest szokowanie widza niekomfortowymi scenami, wyciągniętymi z podręcznikami emocjonalnych skrajności.
Musicie uwierzyć na słowo, ale to jednak tylko przygrywka do większej filmowej prowokacji. Nad filmem unosi się bowiem termin kazirodztwo, wszak u Wasilewskiego jak sięgać po kontrowersje to tylko te największego kalibru. Ów sekret jest zresztą łatwy do przejrzenia, nawet bez natknięcia się na rozlewające się w internecie liczne spoilery. Wasilewski nie ma bowiem większych inklinacji do bycia co najmniej przyzwoitym ekranowym opowiadaczem. Brak mu wyczucia do gry niuansem; zawodzi jakakolwiek próba snucia opowieści w klimacie fabularnych półcieni. Ciężkie jak głaz twisty wrzucane są na ekran mocno, lecz bez większej gracji. Walą dotkliwie – to prawda. Nie ma jednak co liczyć, że te jednorazowe wstrząsy zamienią się w trwające choć dłuższą chwilę, emocjonalne trzęsienie ziemi.
Dominująca nad wszystkim prowokacyjna natura każe zresztą zastanowić się nad celem posługiwania się przez Wasilewskiego filmowym językiem. Trudno powiedzieć, czy film jest dla niego bardziej sztuką, czy narzędziem. Podejmując tabu nie decyduje się na wyrażenie własnego zdania, tłumacząc, że jego rolą jest obserwacja zjawiska, a nie jego ocena. Odhaczając kolejne kontrowersje najwyraźniej myli pojęcie niepokorności z tanim radykalizmem. Nowohoryzontowość, z granicą dobrego smaku. W licznych wywiadach reżyser Głupców przekonuje, że sensem jego kina jest dotykanie widzów, nawet jeśli oznacza to wciąganie na duży ekran tabu z rejonów etycznego ekstremum. Jego rezultatem ma być pozostawienie w widzu pytań i otworzenie dyskusji na niewygodny temat. To jedna z niewielu rzeczy, która się Wasilewskiemu faktycznie udaje. Seans Głupców pobudza bowiem trudną, ale bardzo potrzebną dyskusję: czy nawet w tak szerokiej i tolerancyjnej na wypaczenia dziedzinie jak kino, dla koszmarnych i niezjadliwych produktów powinno być jeszcze jakiekolwiek miejsce.
Ilustracja wprowadzenia: kadr z filmu Głupcy
Nie sprostał Pan. Film okazał się za trudny. Mowa jest aż srebrem a Pan musi dotrzeć do złota. Ten film jest bardzo trudny w odbiorze. Ale jeżeli dla Pana problemem są tapety na ścianch to proponuję nic nie recenzować lub recenzować filmy przyrodnicze tam wszystko jest jakie jest. Pozdrawiam
Robert Woźniak
dziękuję bardzo za opinię! no coż, filmy przyrodnicze też zdarzają się wątpliwej jakości, niestety nie wszyscy mają podobną wrażliwość i podejście do zagadnienia co David Attenborough 😉