Gdzie śpiewają raki to debiut literacki Delii Owens, która dotychczas znana była bardziej z branży zoologicznej, aniżeli literackiej. Książka znalazła się na liście bestsellerów New York Timesa utrzymując swoją pozycję przez wiele tygodni.
Powieść opowiada o Kyi, nazywanej przez okolicznych mieszkańców „dziewczyną z bagien”. Kiedy miejscowi funkcjonariusze policji odnajdują ciało Chase’a Andrewsa, ta staje się główną podejrzaną o zamordowanie chłopaka.
Historia ta głęboko opisuje relacje zachodzące między główną bohaterką, a postaciami drugoplanowymi. Na dodatek w ciekawy sposób przedstawia śledztwo oraz proces sądowy, który dziewczyna przechodzi. Z przykrością przyznam, że film Olivii Newman niezupełnie dostarczył tych aspektów, jednak zdarzyło mu się czasem zaskoczyć.
Elementem, który najbardziej mi się podobał w książce Owens były wspomniane relacje między główną bohaterką, a innymi postaciami. W filmie niestety to się nie udało. Większość dzieciństwa Kyi została spłycona, a jej rodzina stanowi proste archetypy – matka wyprowadza się od problematycznego męża, a wraz z nią dzieci (wszystkie poza Kyą oczywiście). Przez takie zagranie twórców widz odczuje to jako coś niemającego większego znaczenia dla sprawy sądowej, w której bierze udział główna bohaterka. Przez to film może się dłużyć, ale z drugiej strony, gdyby ten etap lepiej rozpisano oglądający bardziej zaangażowaliby się w życie Kyi.
Podobnie to wygląda w przypadku Skoczka, który był bardzo ważny dla głównej bohaterki od dzieciństwa, jednak zalążek czegoś bliższego odczuwamy dopiero w drugiej połowie filmu. Skrócenie jego roli było zdecydowanie złym pomysłem, gdyż na dalszym etapie obrazu trudno odczuć bliskość bohatera z Kyą.
W książce również sporo miejsca poświęcono jednemu z braci Kyi – Jodie’mu. Postać ta (podobnie jak Skoczek) stanowiła wsparcie dla głównej bohaterki i zdecydowania wpłynęła na jej rozwój. Niestety, Jodie pojawił się zaledwie w kilku scenach, z których można najwyżej wywnioskować, że Kya była dla niego ważna.
Mieszkając w oddali od pobliskiego miasteczka Kya nie prowadziła łatwego życia. Zarówno w książce, jak i w filmie podkreślono kiepską sytuację finansową bohaterki oraz równie niekorzystne warunki mieszkania. To odbijało się na życiu dziewczyny od zawsze. Wyśmiewanie, wytykanie palcami, obgadywanie, to wszystko stanowiło tylko mały procent trudności, z którymi się mierzyła. Ale co z tego, kiedy Kya jest całkiem porządnie ubrana, czysta i posiada buźkę bez wszelkich skaz. To sprawia, że ciężej jest uwiarygodnić fakt odrzucenia dziewczyny przez społeczeństwo.
W filmie nie brakuje także wątków romantycznych. Wypadają one dość blado i tworzą z niego przeciętny melodramat. Pierwszy, pomimo sztampowości i braku ikry posiada kilka uroczych oraz całkiem nieźle wpasowanych dialogów. Dzięki temu da się kibicować tej relacji. Drugi, poza tym, że jest przewidywalny nawet bez znajomości książki, wypada sztucznie i nieciekawie. Szkoda, gdyż oba (a zwłaszcza ten drugi) stanowią klucz do sprawy, w którą zamieszana była Kya. Niestety muszę to podkreślić, ale skrótowość i płytkość jest bez wątpienia największym problemem filmu, a mimo to trwa aż 2 godziny.
Największym zaskoczeniem podczas seansu były dla mnie zdjęcia. Niektóre ujęcia na przyrodę oraz kadry podczas zachodu słońca są naprawdę dobrze nakręcone i robią wrażenie. Właściwie to jeden z niewielu aspektów technicznych, które stoją tu na wysokim poziomie, gdyż montaż niektórych scen jest dość chaotyczny. Swoją drogą, przy prostocie historii i skąpym jej zaadaptowaniu wspomniane zdjęcia będę długo wspominał, gdyż w porównaniu z resztą są bardzo dobre.
Na upartego zdecydowanie lepiej wypada druga połowa filmu, a raczej 2/3. Wtedy główna bohaterka nabiera więcej charakteru oraz dostajemy sceny podkreślające jej osobowość. Na dodatek relacje między bohaterami stają się ciekawsze i czuć między nimi bliskość. Gdyby utrzymano ten sam poziom od początku obrazu, istnieje duże prawdopodobieństwo, że moje odczucia po filmie byłyby bardziej przychylne.
Mimo że Gdzie śpiewają raki w reżyserii Olivii Newman to film całkiem wierny książce, wypada dość miałko. Zachowano przesłanie książki, jednak szkoda, że relacje między bohaterami oraz praktycznie każdy wątek zostały poprowadzone skrótowo. Daisy Edgar-Jones wypadła nieźle, choć nie jest to kreacja, którą zapamiętam na długo, gdyż wiem, że z jej postaci dałoby się wyciągnąć dużo więcej. W historii kina powstały bowiem liczne adaptacje książek, niemniej te uznawane za najlepsze zwykle wyciągają coś więcej z powieści, niż fabułę. Niestety Olivia Newman za bardzo skupiła się na zmieszczeniu fabuły książki w 2 godzinach kosztem głębi bohaterów. Wydaje mi się także, że fani książki podzielą się na dwie grupy. Pierwsza będzie chwaliła film za przesłanie i niezłe zaadaptowanie pod kątem samej fabuły. Druga (do której należę) zarzuci produkcji słabe wykorzystanie bohaterów, co za tym idzie, zmarnowanie ich potencjału.
Ilustracja wprowadzenia: kadr z filmu Gdzie śpiewają raki