Dziewczyny z Dubaju – recenzja filmu. Can’t buy me love

Dubaj pociąga. Nie wszystkich, bo na mojej liście turystycznych celów i marzeń umieściłbym go niżej niż Suwałki i Białystok, jednak są tacy, którzy o największym mieście Zjednoczonych Emiratów Arabskich marzą. Cały region jest kamieniem w bucie bogaczy, z uwagi na fakt, że na zasobność portfeli ludzi z tamtych stron trudno przymykać biznesowe oko, a żeby nie robić tego z biznesowym, należy przymykać moralne i to, jak na bliskim wschodzie traktuje się prawa człowieka. Trochę o tym jest nowy film Marii Sadowskiej, jednak to tylko wierzchołek góry, malutki procent. Tematów, które podejmuje obraz poświęcony tzw. aferze dubajskiej, jest dużo więcej. Tylko nie wszystkie są w stanie należycie wybrzmieć.

Problem, jaki przedstawią Dziewczyny z Dubaju pójdzie na ich tapet wprost, kawa na ławę. Bo choć miłości za pieniądze, jak u Beatlesów, do których kawałka nawiązuje w tytule, kupić się nie da, to w sprawie seksualności twórcy mają już wątpliwości. Pytanie, czy każdy ma swoją cenę, jest najprościej jak się da rzucone na początku seansu, po krótkim wstępie i szybkim przedstawieniu tego, na czym skupi się tutaj kamera. Ta bowiem jest troszeczkę poza fabułą, próbuje sprawić, żeby ten film był jak najbardziej wizualnie pociągający. Choć są oczywiste ograniczenia, przez które alpejskie Courchevel czy Lazurowe Wybrzeże muszą udawać miejscówki warszawskie, ewidentnie jest parcie na to, żeby Dziewczyny z Dubaju były efektowne i pociągające zdjęciowo. Jakby od razu chciano dorzucić do głównego pytania argumenty. Takie, które będą w stanie odwrócić percepcję widza.

fot. Aleksandra Mecwaldowska

Maria Sadowska, tak jak w poprzednich swoich filmach, proponuje nam silną bohaterkę kobiecą. Z innego świata, bardziej wątpliwą moralnie, szczególnie w aspekcie czystego zestawienia jej działań z obowiązującym prawem, ale podobną w szkielecie. Emi, podobnie jak wcześniej Michalina Wisłocka i główna bohaterka Dnia kobiet, musi sobie poradzić z pewną formą wykluczenia społecznego. Świetna scena, w której zarabia na bilet do Szczecina szybko pokazuje, że ma predyspozycje, dlatego też jeszcze szybciej wbija się w ten pociągający, obsypany ubrudzonymi kokainą dolarami świat.

Zobacz również: Kurier Francuski z Liberty, Kansas Evening Sun – recenzja nowego filmu Wesa Andersona

Problem ma jednak wtedy sam film, który szybko wytraca początkowe tempo. Przedstawia nam bohaterkę i jej wspólniczki, po czym fabularnie staje, nie rozwijając odpowiednio swojej historii. Choć jest to film naprawdę długi, zaraz po tym, jak poznamy tajniki biznesu naszych bohaterów daje wspomniany przestój, po prostu sprzedając nam kolejne imprezy. I nie byłoby w tym żadnego problemu, gdyby nie fakt, że film sam sobie pokazuje, w późniejszej części, że mógł powiedzieć dużo więcej wcześniej. W pewnym momencie bowiem jeden kilkunastosekundowy twist łamie, wydawałoby się, ton i fabułę filmu. Wtedy zaczynają zamykać się wątki, jednak zostaje im na to 20 minut, przez co do końca gnamy na złamanie karku, odhaczając po kolei wszystkie rozwiązania. Choć widać, że fabularyzowanie prawdziwej historii sprawiło, że rozwiązania są logiczne, wspomniane tempo zabiera im sporo ładunku emocjonalnego.

fot. Aleksandra Mecwaldowska

Na pierwszy plan wychodzą w wtedy wątek miłosny i kryminalny, wcześniej ledwo nadgryzane, potem stanowiące oś fabuły i bardzo ważne dla naszej bohaterki. A są jeszcze przecież inne, zepchnięte wtedy na dalszy plan i stanowiące tło, napędzające fabularne trybiki. Słowem, film na początku jest męczący, gdyż wydaje się za długi, a potem robi się męczący, bo zdecydowanie za szybko się rozwiązuje. Nie oznacza to jednak, że nie da się z niego wyciągnąć ani trochę dobra.

Zobacz również: Pitbull – recenzja nowego filmu Vegi. Biblijne obsesje i reklama Cinkciarza

To kryje się głównie w aktorkach, bo są one w stanie pociągnąć ten film. Choć Paulina Gałązka zawsze jawiła mi się jako utalentowana, można było zastanawiać się, czy będzie w stanie pociągnąć tak duży film na swoich barkach. Była, bo zrobiła tu naprawdę dobrą robotę. Widać, że rola była wymagająca i dała dużo emocji, tak samo jak innym towarzyszącym jej aktorkom. Między innymi Kasi Sawczuk, która od zeszłego roku wie Jak zostać gwiazdą i tutaj tę wiedzę niewątpliwie wykorzystała. Ich występy tylko potwierdzają moją teorię, że wśród młodego pokolenia polskich aktorek dawno nie było tyle urodzaju i talentu.

fot. Aleksandra Mecwaldowska

Ważne jest to, że film nie sili się na bycie kontrowersyjnym. Choć domyślam się, jak podejdzie do niego część widowni, mogę od razu powiedzieć, że nie jest to szkodliwy bzdet, jak 365 dni, który powstał, by pobudzić najniższe instynkty, a kompetentny film, z historią, pozwalający przemycić nieco treści i zadać pytania, nad którymi po seansie człowiek chwilę się zastanawia. Większe problemy z nim stoją po stronie czysto filmowego rzemiosła i tego jak dobra historia została przeniesiona na ekran. Tu Maria Sadowska poradziła sobie wyraźnie gorzej niż w swoich dwóch poprzednich produkcjach. Filmowi jednak cały czas warto dać szansę. Bo choć na postawione na początku i powtórzone na końcu pytanie Dziewczyny z Dubaju jednoznacznie nie odpowiadają, pozostawiają pole do znalezienia odpowiedzi widzowi. A do jej szukania bilet do kina na pewno nie będzie zbyt drogi.

Redaktor prowadzący działu recenzji filmowych

Od 2015 w Movies Room, od 2018 odpowiedzialny za działalność działu recenzji filmowych. Uwielbia Wesele Smarzowskiego, animacje Pixara i Breaking Bad. A, no i zawsze kiedy warto, broni polskiego kina.

Kontakt pod [email protected]

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

as pisze:

Ciężko się to czyta. Dużo pracy przed panem.

Łukasz Kołakowski pisze:

Dużo za mną, dużo przede mną, jak to w życiu 😉

Gosia pisze:

Bardzo ciężko się to czyta, nie dałam rady przebrnąć do końca…

Łukasz Kołakowski pisze:

Doceniam próbę, zawsze lepiej trochę niż wcale 😉

Hia pisze:

Nie da się czytać tej recenzji. Autor stara się być górnolotny i stosuje takie ozdobniki ze szybko się człowiek męczy. Zaczynanie zdania od „Bo” jest po prostu okrutne.

Łukasz Kołakowski pisze:

Z „bo” masz trochę rację. Znaczy nie że okrutne, ale ze akurat tutaj niepotrzebne 😉

Hosja pisze:

Strasznie się to czyta, polski to jednak trudny język.

fanka pisze:

jednym murem za doda . Fan to fan

K2e pisze:

Faktycznie słabo się to czyta.. kariery temu dziennikarzowi nie wróżę.. może powinien zmienić zawód na jakiś prostrzy..

Łukasz Kołakowski pisze:

Spoko, na pewno zmienię na prosTSZy 😀 Już mnie tu nie ma

ojoj pisze:

Niestety, ale z przykrością muszę dołączyć do grona pozostałych komentarzy. Tragiczna polszczyzna. Zdania są tak rozbudowane, tak wielokrotnie złożone (niepotrzebnie), że aż trudno znaleźć w nich jakikolwiek sens. Czasem odnosi się wrażenie, że zamiast kropki ktoś użył przecinka. Dramat. Krotka recenzja, a przez to czytana 2-3 razy dłużej.

Ann pisze:

Czy to jest po polsku ? Ta recenzja jest bez składu i ładu. Nie da się tego czytać…

Łukasz Kołakowski pisze:

Google dają opcje tłumaczenia. Zapraszam do zapoznania się 🙂

Zarejestruj się, jeśli nie masz konta Nie pamiętasz hasła?