Trudna była droga Dnia czekolady na ekran. Film można było oglądać już podczas ubiegłorocznego festiwalu w Gdyni, jednak patrząc na to, jak bardzo zarówno tam, jak i teraz w szerokiej dystrybucji, mimo wielu wielkich nazwisk, przeszedł bez echa, trudno się temu dziwić. Mamy tu w końcu śmietankę polskich gwiazd, w dodatku w gatunku, który ostatnio za sprawą Władców przygód, Za niebieskimi drzwiami czy Tarapatów, zaczyna w Polsce dochodzić do głosu, a zainteresowanie nie jest tak duże, jak myślę, że można byłoby oczekiwać. Jest tak prawdopodobnie z kilku powodów.
fot. Robert Ładczuk
Po pierwsze, nie widzę zbytnio tego filmu jako rozrywkę dla całej rodziny. Bo jeśli miałby czymś zająć dzieciaki, to albo kawałkiem fascynującej przygody czy podróży, albo kolorowymi i ciekawymi bohaterami. Choć gołym okiem widać inspirację anime, o czym mówi sam reżyser, film nie wykorzystuje zupełnie potencjału drzemiącego w obydwu tych płaszczyznach. Niby ma jakiś świat złodziei czasu, ale spotykamy w nim tylko postacie, które nic ciekawego nie robią, a wszystkie ich słowa i zdania to tylko dość nachalne symbole. I żeby choć design był bardziej kolorowy. W tym przypadku nie wiem, czy zawiódł budżet, czy jakiś inny aspekt, jednak coś niewątpliwie.
Jak już jesteśmy przy zawodzeniu nas bohaterami, to mamy Ogrodnika Dębickiego i Cielecką, na których ta fabuła pomysłu nie ma, ale po drugiej stronie, z Tomaszem Kotem i Katarzyną Kwiatkowską sytuacja nie wygląda lepiej. Całe szczęście film dojeżdża we właściwe miejsce z kreacją naszych najmłodszych bohaterów oraz ich rodziców. Tutaj relacje zazębiają się fajnie, nikt nie wmawia nam wielkich rzeczy, a narracja trzyma się blisko palącego w różnym stopniu w zależności od momentu filmu domowego ogniska. W dodatku w zależności od momentu filmu zbliża obydwa z nich w bardzo subtelny sposób do siebie. Nawet pomimo faktu, że Leo Stubbs i Julia Ozimek mieliby w polskim kinie wśród dziecięcych aktorów w ostatnich latach mocną konkurencję.
fot. Katarzyna Ładzczuk
Domyślam się, co ten film chciał mi powiedzieć. Miał za cel podjąć debatę o stracie, o radzeniu sobie z nią i o tym, jak wpływa na nią czas. O leczeniu ran z przeszłości i o tym, jak bardzo tworzenie swojej przyszłości ma na nią wpływ. Dlatego też, kiedy w końcówce wypływa morał tego filmu, jest czas na podniesienie nieco letniego do tej pory poziomu emocji. Jeden z najważniejszych cytatów, jaki tu pada, brzmi: Czasu nie da cofnąć, można go tylko zjeść. Niestety, zanim dojdziemy tu do konkretów mamy nadzieje, że ktoś przyjdzie i zje nam czas większości seansu. A potem przypominamy sobie, że w tym świecie dotyczy to tylko przeszłości. Szkoda.