Zobacz również: Brian De Palma stworzy horror inspirowany aferą Weinsteina
Grahamowie żegnają nestorkę rodu. Podczas swego długiego życia przeżyła ona mnóstwo traumatycznych wstrząsów, jednak cierpienie zdaje się mieć już koniec. Pogrzeb, wzruszające mowy i nauka życia po stracie bliskiej osoby. Przykra perspektywa, jednak ta rodzinka na pewno w mgnieniu oka by się na nią zamieniła. To, co przeżyją, będzie bowiem zupełnie nieporównywalne.
Czwórka naszych bohaterów to świetnie zarysowania i podzielona kilkoma sprawami z przeszłości rodzinka. Milly Shapiro, która gra najmłodszą z rodu Grahamów Charlie samą aparycją zrobi karierę w horrorach, trudno jest mi bowiem przypomnieć sobie tak charakterystyczną twarz dziecięcą w kinie grozy, mimo dość oszczędnej charakteryzacji. Nie oznacza to oczywiście, że młoda aktorka nie daje rady. Nie jest w stanie jednak przyćmić swoich rodziców, bo to w tych rolach Toni Collette i Gabriel Byrne błyszczą w filmie najbardziej. Stonowany w swoich reakcjach i racjonalny ojciec, a także widząca nieco więcej od reszty rodziny matka budują tutaj znakomity kontrast, który wyrzuca na wierzch ukrywane emocje z wszystkich domowników. Najlepiej widać to w świetnej scenie wspólnej kolacji, jednak samo zaczęcie jej omawiania byłoby już dużym spoilerem, więc na tym zakończę.
Jednak nawet najlepsi aktorzy sami nie zrobią dobrego filmu, a już w szczególności dobrego horroru. Na szczęście najlepsze jest tu to, jak Dziedzictwo straszy. Robi to subtelnie, nienachalnie, nie rzucając jumpscare’ami z każdego zakątka i stosunkowo rzadko, patrząc na podejmowaną tematykę, gasząc światło. To film, który opiera się na napięciu oraz na ukrywanych głęboko wewnętrznych demonach bohaterów, które przerażające są dużo bardziej, od tego co realnie dzieje się na ekranie. Na plus zaliczyłbym również to, iż film jest równie powściągliwy w pokazywaniu zjawisk paranormalnych. Przez dużą część seansu spokojnie to, co widzimy damy radę wytłumaczyć racjonalnie, bez wdawania się w spirytystyczne zaułki. Pewności na temat ingerencji zmarłych nabieramy dokładnie wtedy, kiedy nabiera ich nasza główna bohaterka. Annie prowadzi nas w tym filmie za rączke, jednak robi to w sposób, który uwielbiam. Bez niej nie byłby to łatwy seans, szczególnie że jak na horror dość długi (ponad 2-godzinny).
Oprócz straszenia w filmie urzeka to, jak wiele ma nam do przekazania. Podejmuje tematy trudnych relacji rodzinnych, radzenia sobie ze stratą, poczucia winy. Wewnętrzne konflikty Grahamów narastają na skutek przeżywanych traum, ale ten żywy ogień rzadko wychodzi na zewnątrz. Częściej pierwsze skrzypce gra niepokój i ponura atmosfera, która sprawia, że naprawdę nie chce się tam być. A jednocześnie coraz bardziej kurczowo trzyma się kinowego fotela. Film żadnego z członków rodziny nie wystawia na pierwszy plan, żadnego też nie bierze w obronę, oddając pole manewru widzowi. Podobnie jest z układaniem sobie najważniejszych klocków fabularnych. No i to zakończenie, które historię co prawda zamyka, ale rodzi wokół niej mnóstwo niedopowiedzeń. Chętnie podyskutowałbym o tym w jakimś tekście spoilerowym.
Zobacz również: Przebudzenie dusz – recenzja horroru mrożącego krew w żyłach!
Dziedzictwo. Hereditary to nawet w ostatnim, bardzo dobrym dla kina grozy okresie perełka. Film emocjonujący, a przy tym bardzo racjonalnie wykorzystujący wszystkie środki straszące. Po jego seansie dużo bardziej będziesz bał się o swój umysł, niż o ciało, co również może przysporzyć mnóstwo problemów ze snem. Nie mówię tego jednak z autopsji, bo sam zasnąć po seansie jeszcze nie próbowałem…