Clara (Mackenzie Foy) otrzymuje na Wigilię od swojego ojca chrzestnego (Morgan Freeman) pewien magiczny klucz. Wskutek pewnego splotu wydarzeń, związanego z pewnym złodziejskim szczurem, dziewczynka trafia do krainy, o której istnieniu nie miała wcześniej pojęcia. Na miejscu dowiaduje się, że powiązany z jej zmarłą niedawno matką baśniowy świat jest w niebezpieczeństwie.
Na papierze historia prezentuje się niezwykle zachęcająco, zwłaszcza dla najmłodszych widzów. Po dość leniwym, acz klimatycznym wstępie, gdzie Morgan Freeman w swoim stylu wszystko ładnie tłumaczy, można mieć pewne nadzieje na może nie żadne arcydzieło, ale na pewno ciepłą disnejowską bajkę na pewnym poziomie. Kiedy już jednak pojawia się wyczekiwane przejście do baśniowej krainy, wszystko jakby rusza z kopyta tak, że ciężko jest odpowiednio wciągnąć się w historię. Czy bardziej wynika to z faktycznego pośpiechu twórców, czy z tego, że historia to tak naprawdę zbiór bezpiecznych, kliszowych rozwiązań – nie wiadomo. W każdym razie im dalej, tym mocniejsze jest nasze rozczarowanie ekspresową ekspozycją postaci, miejscami nazbyt nachalnym CGI czy nawet samym faktem, że tytułowy Dziadek do orzechów stanowi w najlepszym razie istotną postać poboczną, od której zależy tak niewiele.
Film Hallströma i Johnstona jest tak bardzo niekonkretny w swoich zabiegach, że trzeba się nieco wysilać nawet przy wymienianiu poszczególnych jego aspektów. Cała intryga składa się z szeregu ledwie uporządkowanych scen na autopilocie, co dorosłemu rzuca się mocno w oczy, a dla dziecka zazwyczaj jest nużące. Zanim zdążymy wchłonąć to naprędce skonstruowane uniwersum, przechodzimy do kolejnych aktów. Interesująco zarysowany plot twist rozegrany jest w taki sposób, że mamy prawo mieć trudności z chociażby wzruszeniem ramionami. Brak zaangażowania samych twórców jest przynajmniej w pewnym stopniu zniwelowany dobrym aktorstwem. Mackenzie Foy ze swoją naturalną, bezpretensjonalną grą udowadnia, że ma zadatki na wielką gwiazdę Hollywood, Helen Mirren jak zwykle trzyma fason, a dość ograniczona aktorka, jaką jest Keira Knightley, została dopasowana do idealnej dla siebie roli. Szkoda, że pole manewru mieli niewielkie – w szczególności Foy, której bohaterka nie posiada praktycznie żadnych wyróżniających się cech charakteru.
Dziadek do orzechów i cztery królestwa przypomina nachalnie zdobione opakowanie, które wewnątrz nie zawiera nawet połowy zawartości, jaką promowała otoczka. To na szybko robiona wydmuszka, pod względem treści przegrywająca nawet jako produkcja wyłącznie dla dzieci. Ot, produkcyjniak do zapomnienia. Świadczy o tym najlepiej umiejscowiona gdzieś w środku produkcji naprawdę ciekawa scena baletu, podczas której Cukrowa Wróżka (Knightley) przedstawia głównej bohaterce przeszłe wydarzenia z własnej perspektywy. Na jej tle chyba najsugestywniej da się poczuć, z jak topornym dziełem nam przyszło obcować.
Ilustracja wprowadzenia: materiały prasowe
Widziałem film.Jest świetny.Prosty w odbiorze,to fakt,ale to akurat dobrze.Recenzent nie ma racji ani trochę.Oczywiście ma prawo do subiektywnej oceny,ale to jego ocena osobista.To chyba najbardziej wdowiskowo zrobiony film jaki widziałem.Londyn jest niesamowity.Następuje zwrot akcji,bo okazuje się,że matka Cyrkonia wcale nie jest tą zlą.Dowiecie się kto to gdy obejrzycie film.Myślę nawet,że chętnie obejrzałbym go drugi raz.
Normalnie rzadko odpisuję pod własnymi recenzjami, ale ten wpis mnie rozczulił. Czyli decyzją kolegi Łukasza moja recenzja jest zdegradowana do „osobistej” (cokolwiek to znaczy), ale film jest świetny. Kropka. Dziękuję, że chociaż otrzymałem prawo do oceny 😀
PS. Jak tak patrzę po Internecie, to sporo jest tych „osobistych ocen”, więc chyba przydałoby się nieco więcej argumentów, poza zestawem epitetów 😉