Siergiejowi śni się spotkanie z Breżniewem, podczas którego obydwaj znajdują wspólny język. Radziecki polityk pyta go nawet o to, co powinien zrobić jeżeli chodzi o decyzje dotyczące rządzenia krajem. A na koniec zaprasza go do napisania razem książki. Niestety, to tylko sen, bo w rzeczywistości Siergiej Dowłatow (Milan Marić) jest ambitnym pisarzem, którego prozy nikt w ZSRR nie chce publikować.
Jest listopad 1971 roku, sroga zima w Leningradzie, który przygotowuje się na kolejne obchody rocznicy rewolucji październikowej. Na jakiejś budowie kręcą film z Dostojewskim, Puszkinem i Tołstojem, wychwalających pod niebiosa współczesnych robotniczych bohaterów narodu. Gdzieś rozbrzmiewa grana z głośników międzynarodówka. Wiozą pomniki i sztandary, bo trwają przygotowania do pochodów. Tytułowy bohater szwenda się po mieście, próbując znaleźć pracę, spotykając się z kolegami po fachu (m.in. Josifem Brodskim), żoną, z którą się rozwodzi, i z córką, której nie widzi zbyt często. Siergiej jednocześnie jest częścią tego świata i obcym – jako syn Żyda i Ormianki, pochodzący z prowincji mężczyzna, niemalże podświadomie jest uczestnikiem i obserwatorem. Chodzi z miejsca na miejsce, od spotkania do spotkania, niby wolny, ale przytwierdzony do jednego punktu niczym koń w karuzeli. Z tym, że wesołe miasteczko nie ma w sobie nic pogodnego.
Dowłatow to prawdziwa sześciodniowa odyseja, pełna czarnego humoru, intelektualnych komentarzy do szarej rzeczywistości i absurdów sowieckiej Rosji. Jesteśmy świadkami długich, filozoficznych dywagacji na zakrapianych imprezach, gdzie w papierosowym dymie przy jazzie z czarnych płyt zacięcie dyskutuje niechciana elita narodu. Reżyser filmu, Aleksey German Junior (Pod elektrycznymi chmurami) stawia swojego bohatera przed dylematem: zaprzedać duszę diabłu i zacząć pisać poematy na cześć elektryków i zacząć wychwalać filmy o stoczniowcach, czy pozostać sobą? Im dłużej spędzamy z Dowłatowem czas, tym łatwiej zrozumieć jego frustrację zastanym systemem, który tkwi w martwym punkcie. Poznajemy jego koszmary, które prześladują go od czasów służby w wojsku. Stawiamy się w jego beznadziejnej sytuacji.
Złożony z długich ujęć autorstwa Łukasza Żala (Ida, Zimna wojna) film potrafi niemal hipnotycznie wciągnąć w prezentowaną rzeczywistość. Płynny, spokojny ton opowieści tylko kilka razy uderza w bardziej dramatyczne nuty, ale robi to delikatnie i niezwykle skutecznie. Dowłatow to nie tylko historia o uciśnionej przez reżim jednostce, ale o całym pokoleniu artystów, z którego tylko niewielka część twórczości trafiła do odbiorców. Bohater filmu odnajdzie swój kąt na kilka lat później na emigracji w Nowym Jorku, gdzie opublikuje większość swoich dzieł.
Powolne tempo opowieści oraz intelektualna atmosfera skuteczni odstraszą miłośników blockbusterów i rąbanek. Film ma kilka zabawnych scen, choć dominuje w nim smutek i nostalgia. Niestety, nawet najbardziej otwarci na kino hipsterzy zirytują się niepotrzebną paplaniną zza kadru, która zabiła już niejedno arcydzieło. Jak na pełne filozoficznych dyskusji dzieło obraz gdzieniegdzie popada w pretensjonalność. Nie każdy z nas jest też znawcą rosyjskiej literatury i niektóre cytaty i aluzje trafią próżnię.
Dowłatow jest rosyjsko-polsko-serbską produkcją i oprócz władającego kamerą Żala przed obiektywem występują rodzimi aktorzy: Piotr Gąsowski, Helena Sujecka i Hanna Śleszyńska.
Ilustracja wprowadzenia i plakat: materiały prasowe / Solopan