Lara Jean po całym zamieszaniu z listami do swoich ukochanych odnalazła szczęście z Peterem Kavinskym. Para przeżywa ze sobą pierwsze Walentynki. Po jakimś czasie w życiu Petera ponownie pojawia się Gen, a Lara przypadkowo odświeża znajomość z jednym z adresatów listu miłosnego, Johnem Ambrose. Miłosne zawirowania nastolatki ponownie stają się centralnym punktem filmu.
Na pierwszy rzut oka można by pomyśleć: nie jest źle. Pojawia się parę uroczych scen, w których co wrażliwsi fani jęknęliby z zachwytu, a ci z bardziej kamiennymi sercami pokręciliby głową z zażenowaniem. Cała sceneria jest bardzo przyjemna, co podkreśla chociażby bal gwiazdek pod koniec filmu. Nie brak tu tego wszystkiego, co chcemy oglądać w tego rodzaju filmach, a jednak… momentami wieje nudą. Kto czytał książkę, ten wie, że pisana lekkim językiem historia znacznie bardziej wciągała i śmieszyła.
Brakuje mi tu nieco większej dawki humoru, która wydaje się tu być skumulowana w dwóch postaciach – Kitty i Stormy. Kitty ponownie bawi się w swatkę, ba, nawet ponownie wysyła list, jednak tym razem chodzi o jej i Lary ojca. Sam wątek ewentualnego romansu ojca dziewczyn z sąsiadką to świetny pomysł na pociągnięcie wątku, który niestety został w tym filmie znacznie skrócony. Świetna była też Stormy w roli szalonej i wciąż korzystającej z życia starszej kobiety, która okazała się być najlepszą doradczynią Lary Jean.
Aktorsko ponownie widzimy popis młodego pokolenia, czyli Noaha Centineo, który chyba jeszcze przez długi czas będzie kojarzony właśnie z takimi filmami i Lanę Condor, z całych sił próbującą grać naturalnie i prawie zawsze wychodziło. Między tą parą chemię widać było już w pierwszej części i w tej jest podobnie, choć momentami ma się wrażenie nieco drewnianego aktorstwa. Ogólne wrażenie jest bardzo dobre, a wpływ na to mają także Jordan Fisher, wcielający się w przeciwnika Kavinsky’ego czy rozbrajająca Anna Cathcart, czyli filmowa Kitty.
Do wszystkich chłopców: P.S. Wciąż Cię kocham idealnie komponuje się w całą sieć podobnych komedii romantycznych. Momentami jest oryginalny, ale gdyby jeszcze popracować nad skróconymi wątkami, otrzymalibyśmy produkt znacznie lepszy niż przeciętny. Ta produkcja jest niestety znacznie gorsza od swojej znacznie zabawniejszej pierwszej części i wpisuje się do komediowych średniaków. Na krótkie odcięcie się od rzeczywistości idealne, choć niewiele zostaje z tego seansu na dłużej.
Ilustracja wprowadzenia: Netflix