A więc znowu mamy polski film świąteczny. Jeśli już zaczęliście się krzywić, to spokojnie, tym razem można odetchnąć z ulgą, nie jest to 60. część Listów do M. Najnowszy polski nabytek Netflixa to film familijny, a nie kolejna komedia romantyczna. Dawid i Elfy to historia o małym Dawidzie, który od najmłodszych lat był karmiony przez ojca najróżniejszymi opowieściami. Wróżka Zębuszka, Magiczny krawiec, Rudolf oraz oczywiście Święty Mikołaj i elfy. Chłopiec wierzy we wszystkie opowieści, ale jego ulubieńcem jest elf Albert.
Sam Albert jest jednym z najlepszych pracowników Świętego Mikołaja. Jednak w przeciwieństwie do swojego szefa, chciałby poznać ludzi. Praca go nuży, bo nie rozumie, jaki jest sens obdarowywania prezentami osób, które i tak nie mogą ich zobaczyć, ponieważ Mikołaj porusza się niewidzialnym zaprzęgiem. Pewnego dnia postanawia wymknąć się do świata zwykłych ludzi i przeżyć prawdziwie święta. Okazuje się jednak, że nie wszyscy na ziemi go uwielbiają i przez to jego magiczna moc ciągle maleje. Nawet jego nowo poznany przyjaciel, Dawid nie jest w stanie jej zwiększyć.
Wszystkich bohaterów filmu poznajemy dość szybko, a jest kogo poznawać. Przede wszystkim tytułowego Dawida, chłopca, który bardzo mocno wierzy w magię świąt, ale nie potrafi jej odnaleźć w mało świątecznej, wielkiej Warszawie, do której przeprowadził się z rodzicami. Wciela się w niego Cyprian Grabowski, którego wcześniej można było zobaczyć w roli młodego Mieczysława Kosza w filmie Ikar. Legenda Mietka Kosza. Poznajemy także duże dziecko imieniem Piotr (Michał Czernecki) oraz Hannę (Anna Smołowik), czyli rodziców Dawida, którzy na ekranie bardzo dobrze się uzupełniają. Pojawia się cierpiący na PTSD Święty Mikołaj (Cezary Żak), jego troskliwa żona Mikołajowa (Monika Krzywkowska) oraz oczywiście Albert (Jakub Zając), który zdecydowanie kradnie całe show. Aktor znany z serialu Belfer oraz filmów takich jak Zenek, Najlepszy czy Czuwaj jest bezsprzecznie największą zaletą tego filmu. W roli Alberta sprawdza się naprawdę dobrze, ukazując dość pokaźny talent komediowy.
Sam scenariusz, stworzony przez Mariusza Kuczewskiego i Marcina Baczyńskiego jest pełen typowych dla świątecznych produkcji rozwiązań. Standardowo jest to mieszanka kiczu, uroku, humoru i słodyczy, ale właśnie przez to tak lubimy (lub nie) świąteczne filmy. Dawid i Elfy pod tym względem nie wyróżnia się zbytnio wśród pozostałych familijnych produkcji świątecznych. No może z wyjątkiem krojonego bardziej pod polską widownię humoru i nieco skromniejszego świątecznego klimatu, który w typowych amerykańskich produkcjach czasem aż do obrzydzenia wylewa się z ekranu. Samej fabule można zarzucić kilka rzeczy, ale nie są aż tak ważne aspekty, które miałyby zepsuć odbiór filmu. Produkcje świąteczne rządzą się trochę swoimi prawami i na niektóre rzeczy po prostu trzeba czasem przymknąć oko.
Dawid i Elfy to przede wszystkim zabawna opowieść, ale jest czas na akcję, trochę dramaturgii i oczywiście morał. Nawet efekty specjalnie nie kłują w oczy. Tempo produkcji jest dość spokojne, ale film wcale się przez to nie dłuży. Fabularnie nie jest aż tak przewidywalny, jak można by przypuszczać, więc nie będziecie się przy nim nudzić. Może jedynie nie do końca jasne zakończenie nieco dezorientuje.
Reasumując, jest to naprawdę przyjemny film, który jako produkcja typowo familijna sprawdza się naprawdę dobrze. Nie jest to nic spektakularnego, ale zdecydowanie pozytywnie zaskakuje, zwłaszcza że jest to pierwsza tego typu rodzima produkcja Netflixa. Może i nie będzie to nasz polski Kevin sam w domu, ale niewątpliwie to miła odmiana od wszystkich przeciętnych świątecznych komedii romantycznych.
Ilustracja wprowadzenia: materiały promocyjne Netflix