Wszyscy jesteśmy inni. Każdy z nas posiada drugie, trzecie, czwarte dno, ale tak naprawdę niewiele z naszych znajomych, a tym bardziej losowych ludzi z naszego otoczenia, jest świadom tego co skrywamy w środku; jaką drogę (mentalną i fizyczną) przebyliśmy, aby znaleźć się w danym miejscu. Dokładnie o tym opowiada Monster – najnowsza produkcja Hirokazu Kore-Eda.
Japonia, czasy współczesne. Film otwiera się niepokojącym widokiem na płonący budynek i od razu – bez owijania w bawełnę – zasadza w nas ziarno tajemniczości, które z czasem rośnie wraz z historią. Historia skupia się na samotnej matce Saori (Sakura Andō) oraz jej synu Minato (Soya Kurokawa). Dwójka ta stara się pozbierać po śmierci ojca Minato i jednocześnie musi walczyć z problemami w pobliskiej szkole. Tam poznajmy również Horiego (Eita Nagayama) – nauczyciela chłopca, który staje w centrum skandalicznej sprawy. Przez całość produkcji wałujemy tę samą historię, ale z trzech różnych perspektyw. „Who’s the Monster?” – to pytanie stale siedzi w głowie widza, a każde przejście do innej perspektywy kompletnie zmienia nasze oczekiwania.
Reżyser w pewien sposób bawi się w kotka i myszkę z widzami. W pierwszym akcie buduje daną postać na kompletnego skurczybyka, aby chwilę później zrobić z niej coś kompletnie przeciwnego. Ten zabieg wykonywany jest kilkakrotnie podczas ponad 2-godzinnego seansu i (zazwyczaj) działa on doskonale. Stale jesteśmy trzymani w niewiedzy, a reżyser robi z nas kompletnych głupków. Coś pięknego. Aczkolwiek trzeci akt trochę już „męczy” ten format i na jego początku pomyślałem sobie „o nie, jeszcze więcej?!”. Niby film nie był aż tak długi, ale przez wspomniany system opowiadania historii trochę się to dłużyło.
Gierki, giereczki ze strony reżyserskiej to jednak nie wszystko, co dobre. Sama historia chwyta za serce. Tak, motywy rodzinne to najprostsza sposób, aby poruszyć widza emocjonalnie, gdyż… no każdy coś o tym wie. Wszystkie wzloty i upadki mogliśmy doświadczyć na własnej skórze, a Monster jeszcze bardziej może rozdrapywać niezagojone rany. Relacje pomiędzy samotną matką i synem są doskonale przedstawione i, co najważniejsze, zdają się być prawdziwe. Największym i zarazem najbardziej pozytywnym zaskoczeniem dla mnie był jednak wątek nauczyciela, który zostaje osądzony o bicie młodego bohatera. Dokładnie tak jak Abby z The Last of Us Part II (tak wiem, nietypowe porównanie), postać ta rośnie w naszych oczach i staje się kompletnym przeciwieństwem naszych oczekiwań. Kontekst gra tutaj ogromną rolę.
Trzeci akt w filmach uważa się za ten najważniejszy i nie jest to chyba żadne zaskoczenie. To w nim widzimy kulminację wszystkich wątków i jeżeli on nie wypali, to cała produkcja się zawala. Niezliczoną ilość razy widzieliśmy, jak reżyserzy prowadzili nas przez ekscytującą drogę z interesującymi wątkami i postaciami, tylko aby wszystko zepsuć w końcówce. Indiana Jones i Królestwo Kryształowej Czaszki (tak, ten film istnieje), Prometeusz i większość filmów J.J. Abramsa to tylko kilka przykładów. Całe szczęście Monster nie dołączy do tej kolekcji. Zamykający akt filmu po raz kolejny powraca do początków historii i pokazuje nam jeszcze jedną perspektywę. Odkrywa przed nami prawdziwe życie oraz intencje kilku głównych i drugoplanowych postaci, dzięki czemu cała układanka składa się w jedną całość.
Bardzo spodobało mi się to, że reżyser wziął bardzo prosty koncept i zrobił z niego coś oryginalnego, nieoczywistego; coś, co pozostanie w głowie widza na więcej niż dwa dni. Całe te puzzle zostały również bardzo ładnie obramowane. Bardzo przyjemnie patrzyło się na japońskie wzgórza, polany, ale też miejskie życie, a temu wszystkiemu towarzyszyła magiczna otoczka dźwiękowa i muzyczna. Interesująca była również zabawa różnymi tonami. Pierwszy akt momentami przypominał coś rodem z horroru, a tym bardziej w ostatniej scenie. Dobrze łączy się to z tajemniczością całej produkcji i – jak wspomniałem – stale trzyma widza w niewiedzy oraz napięciu. Doskonała gra aktorska dosłownie całej obsady wynosi tę produkcję na kompletnie inne wyżyny świetności. Szczerze powiedziawszy, Złota Palma może polecieć w stronę Hirokazu Kore-Eda. Jeżeli tak się stanie, będę bardzo zadowolony.
Recenzja została napisana przy użyciu wyjątkowego laptopa ASUS Zenbook S 13 OLED UX5304 idealnego w podróży i pracy!
Ilustracja wprowadzenia: fot. materiały prasowe
Na przyszłość proponuję, aby przed publikacją poprosić kogoś bardziej doświadczonego o przeczytanie tekstu i dosłownie przeredagowanie go.
Skąd to słownictwo???? Kto się w ogóle zgadza na publikowanie tak niechlujnego tekstu. Ja bym się pod tym nie podpisała. Ludzie, co się tam u Was dzieje?????? !!!!!!!! Poziom najtańszego brukowca. Bełkot.
Dzień dobry. Czy Autor tekstu mógłby zdefiniować użyte w tekście słowo „bataliować”? Dziękuję.
zasadza w nas ziarno tajemniczości
Przez całość produkcji wałujemy tę samą historię
motywy rodzinne to najprostsza sposób
Pierwszy akt momentami przypominał coś rodem z horroru, a tym bardziej w ostatniej scenie.
Jaka Redakcja taki redaktor.