Ból i blask (Dolor y gloria) | 19. MFF Nowe Horyzonty

Zachwytów nad najnowszym filmem Pedro Almodóvara nie było końca zarówno podczas pierwszych pokazów w Cannes, jak i analogicznych screeningów na Nowych Horyzontach. Jednak to właśnie w tym momencie, kiedy hiszpański reżyser dokonuje swoistego wglądu wewnątrz własnej twórczości, stawiając wyraźny akcent podsumowujący miniony etap artystycznych poszukiwań, krytyka jego eklektycznego i nieprzewidywalnego stylu winna wybrzmieć najgłośniej.

Ból i blask jako utkana z autobiograficznych tropów opowieść o życiu w kinie i kinie w życiu nie spełnia się na żadnej z dwóch płaszczyzn stanowiących o jej tożsamości. Ani wariant melodramatyczny, ani ten autoteliczny nie dysponują bowiem jakąkolwiek siłą emocjonalnej perswazji, co ma tyleż związek ze specyfiką metody twórczej Almodóvara opartej o ciągłe zmiany stylistyki wypowiedzi i całej konwencji filmu, co z jej istotową niedookreślonością, sugerującą istotność podwójnej narracji w sytuacji, gdy de facto żadna z nich nie ma nam nic do zakomunikowania.

fot. kadr z filmu

fot. kadr z filmu

Historia fikcyjnego reżysera Salvadora Mallo (Antonio Banderas), który w obliczu nieoczekiwanego splotu wydarzeń dokonuje rewizji własnej przeszłości, pozwala Almodóvarowi na wyciąganie uogólnień dotyczących mentalnego funkcjonowania filmowca w czasie, gdy aktualnie nie dyryguje całym zastępem operatorów, dźwiękowców i aktorów. Uogólnienia te, które w zamyśle reżysera miały stanowić zabezpieczenie przed popadaniem w znaczną, zintymizowaną infantylność, uniemożliwiają jednak wytworzenie wystarczająco solidnego korpusu dramaturgicznego. Szkielet klasycznej melodramy, będący podstawą i główną osią retoryki Bólu i blasku, zachowuje więc swoje konserwatywne pod względem narracji właściwości, nie oddając jednocześnie ich banalnych acz skutecznych metod emocjonalnego wpływu na widza. W miejscach, gdzie narracja niebezpiecznie zbliżałaby snutą historię do kliszy, lub wręcz czyni z niej autentyczną kliszę, Almodóvar decyduje się nadać jej znaczenia meta, uzasadnić i uwznioślić ją osobistym wtrąceniem, które choć wplecione w sposób co najmniej inteligentny, nie posiada żadnej generalnej wartości afektywnej.

fot. kadr z filmu

fot. kadr z filmu

To, co więc do tej pory jakoś u Almodóvara działało, czyli umiejętność prowadzenia dwóch równolegle wybrzmiewających i uzupełniających się narracji, w Bólu i blasku zawodzi głównie w warstwie tekstu, a nie formy. Trudno wszak zarzucić Hiszpanowi nagłą utratę refleksu narratologa, ale nie sposób nie odnieść wrażenia, że w tym przypadku osobiste inklinacje historii Savadora Mallo przyćmiły neutralność i uniwersalność wywodu głównego, i to mimo podjęcia stosownych kroków w celu zapobieżenia takowemu incydentowi. Kiedy Ból i blask jest melodramatem, brakuje mu ogólnych, wspólnych każdemu przeciętnemu widzowi wartości emocjonalnych. Kiedy zaś bawi się w autobiografię, pozostaje tylko i wyłącznie autobiografią – „suchą”, nieatrakcyjną płaszczyzną wewnętrznej komunikacji autora z samym sobą. Zazębianie się tych dwóch konwencji nie owocuje zaś żadną erratą, ponieważ obie nie posiadają wzajemnych, narracyjnych kontrapunktów.

Zobacz również: Plażowy haj (The Beach Bum) | 19. MFF Nowe Horyzonty

Nie sposób jednak odmówić Almodóvarowi technicznej sprawności w kompletowaniu swego dzieła. Prowadzenie aktorów, dzięki któremu Antonio Banderas odegrał swoją prawdopodobnie życiową rolę, po raz kolejny potwierdza wybitność warsztatu reżyserskiego Hiszpana, który starzeje się jak wino – ze smakiem, godnością i wytrawnością. Podobnie zdjęcia José Luis Alcaine’a, etatowego współpracownika Almodóvara, stanowią kunszt sam w sobie, niejednokrotnie nadając ujęciom i całym scenom wydźwięk wznioślejszy od tego rzeczywiście w nich zawartego.

fot. kadr z filmu

fot. kadr z filmu

Sztuka filmowa ma to jednak do siebie, że jest sztuką kompromisu między wszystkimi elementami ją konstytuującymi. Jeśli co najmniej jedna z części składowych nie zadziała jak powinna, odnosi się – skądinąd słuszne – wrażenie wybrakowania. I tym razem Almodóvar tego widocznego, narracyjnego braku wypełnić nie zdołał.

Ilustracja wprowadzenia: kadr z filmu

Redaktor

Najbardziej tajemniczy członek redakcji. Nikt nie wie, w jaki sposób dorwał status redaktora współprowadzącego dział publicystyki i prawej ręki rednacza. Ciągle poszukuje granic formy. Święta czwórca: Dziga Wiertow, Fritz Lang, Luis Bunuel i Stanley Kubrick.

Więcej informacji o

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zarejestruj się, jeśli nie masz konta Nie pamiętasz hasła?