Bloodshot
Bloodshot

Bloodshot – recenzja filmu. A kto umarł, ten nie żyje…

Bloodshot nie doczekał się w Polsce premiery kinowej, ale trafił na platformy streamingowe. Czy warto poświęcać na niego czas, a przede wszystkim pieniądze?

Film dostępny na serwisach iTunes, Player, Chili i Rakuten

Cofnijmy się do początku XXI wieku, kiedy filmy realizowane na podstawie komiksów były w zgoła odmiennej sytuacji niż teraz. Szlak przecierali wprawdzie Sam Raimi ze Spider-Manem albo Bryan Singer z X-Menami, lecz większość produkcji nie zapisała się złotymi zgłoskami w historii kina. Jeśli takie obrazy jak Kobieta-Kot, Daredevil, Elektra czy Fantastyczna czwórka pozostały w ogóle w pamięci widzów, to raczej ze względu na fabularne absurdy, przeciętnej jakości komputerowe wodotryski i skupienie się reżyserów (wyłącznie facetów!) na kołyszących się tyłkach. Bloodshot to powrót do czasów, w których napinające się mięśnie oraz używane bez ładu i składu zwolnione tempo były cool. Ale zaraz, czy to kiedykolwiek było cool?

Bloodshot

foto: materiały prasowe/Graham Bartholomew

Scenariusz Bloodshota wygląda jakby napisał go sam Diesel podczas nagłego wzrostu zachwytu nad samym sobą i wypiciu skrzynki Corony. Oto 52-letni mężczyzna wcale nie ukrywający swojego wieku występuje w roli, którą powinien zagrać ktoś o co najmniej kilkanaście lat młodszy. I wcale nie wymagam od aktorów po 50 już tylko siedzących ról. Jednak Diesel wciela się w człowieka, którego ciało zostaje wybrane do stworzenia prototypu superżołnierza. Pozostała trójka aktorów wcielających się w bohaterów z usprawnionymi ciałami jest od niego młodsza odpowiednio o 13, 22 i 23 lata. A to oczywiście on jest tutaj najbardziej odważny, zdeterminowany i po prostu najlepszy. Gdy kamera robi zbliżenie na muskuły, a Diesel się uśmiecha, to wiemy już jedno – kamera to jego lustereczko.

Zobacz również: Tyler Rake: Ocalenie – Chris Hemsworth w zwiastunie filmu Netflixa!

Oglądanie filmu Dave’a Wilsona było dla mnie naprawdę bolesnym doświadczeniem z powodu koszmarnego montażu. Większość scen dialogowych została nakręcona na kontrujęciach, a sekwencje akcji tak, aby aktorów było widać praktycznie wyłącznie na zbliżeniach. W efekcie mamy wrażenie, że Diesel i spółka mieli ze sobą niewiele do czynienia, bo większość materiału nagrywali, stojąc samotnie na tle zielonego ekranu. Niektóre kadry wyglądają jak z reklamy, a podkoszulek gwiazdora lśni się jak po Vizirze. Najgorsze jest jednak to, że w finale jak na dłoni widać, że aktorzy są wielokrotnie zastępowani komputerowymi modelami. Przy wcale nie tak małym budżecie wynoszącym około 45 milionów dolarów jest to raczej kwestia lenistwa i bezczelności, bo cały finał można było zaaranżować zdecydowanie bardziej kameralnie. Szczególnie, że to film, w którym akcja rozgrywa się głównie wewnątrz budynków (lub głowy głównego bohatera). Przecież takie Upgrade Leigha Whannella było zrobione za 5 milionów dolarów, a to Bloodshot wygląda jakby był prawie 10 razy tańszy.

Bloodshot

foto: materiały prasowe/Graham Bartholomew

Zobacz również: Nowi mutanci najkrótszym filmem związanym z X-Men?

W filmach z Dieselem możemy być pewni jednego – na pewno będzie wątek rodziny lub powrotu do domu. Tylko że trudno brać na poważnie gościa powielającego stereotyp mięśniaka rzucającego banałami. Był tu potencjał na rozwinięcie tematu posthumanizmu, mobbingu we współczesnych korporacjach lub odradzania się i samodoskonalenia (to ostatnie dobrze wyszło w Na skraju jutra). Nic z tego, twórcy postawili wyłącznie na efekciarstwo i kolejne, bardzo słabo zaaranżowane sceny akcji. W filmie Wilsona brakuje świadomego przefiltrowania wydarzeń przez ironię. Oto na początku Toby Kebbell wciela się w kompletnie przerysowanego psychopatę tańczącego w rytm utworu Psycho Killer zespołu Talking Heads. Potem jedna z postaci sama to wyśmiewa jako filmową kliszę, ale scenarzysta w zamian proponuje jeszcze gorsze klisze! Pozbawione chociaż odrobiny zabawy i ekstrawagancji obecnej w początkowej sekwencji z Kebbellem. Kino rozrywkowe też powinno prezentować jakikolwiek poziom, przecież właśnie to śmieciowe często wyróżnia się kreatywnością lub humorem. Tymczasem Bloodshot przegrywa na każdym polu – ostatecznie widz po seansie czuje się jak sam bohater, jakby właśnie wybudził się z koszmaru.

Bloodshot

foto: materiały prasowe/Graham Bartholomew

Jedynym pozytywem produkcji jest fakt, że gdyby główny bohater siedział w domu zamiast jeździć na tajne misje, to nie byłoby tego całego ambarasu. Taki przekaz idealnie pasuje do obecnej sytuacji na świecie. Sam film wręcz przeciwnie – to relikt dawnych czasów, kiedy powtarzający się żart dotyczący długości penisa mógł kogoś rozbawić, a pojedynek hakerów polegał na szybkości klikania w losowe przyciski na klawiaturze. Cóż mogę dodać, ten Diesel porusza się już wyłącznie na oparach.

Ilustracja wprowadzenia: materiały prasowe/Graham Bartholomew

Fan westernów, kina noir i lat 80. Woli pisać o filmach niż o sobie.
A tu sobie zapisuje rzeczy:
https://www.facebook.com/Wjednymujeciu1

Więcej informacji o
, ,

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zarejestruj się, jeśli nie masz konta Nie pamiętasz hasła?