Biografie sławnych, znanych i kochanych artystów ostatnio coraz częściej lądują na ekranie kin. Jedne są bardziej szczere, inne mają być hołdem dla artysty, inne natomiast mają być świadectwem tego kim był za życia artysta (a inne mogłyby w ogóle nie wychodzić). Oglądając Blondynkę w zasadzie uczucia się mieszają. Zdecydowanie jeśli ktoś oczekiwał kolejnego biograficzno-obyczajowego misz-maszu jakim w jakimś stopniu było życie Marilyn to zły adres. Mamy tutaj do czynienia przede wszystkim nie filmem biograficznym, a ekranizacją powieści, nawiązującej do życiorysu gwiazdy. Blondynka to mocno artystyczna wizja pokazania jej uczuć, konfliktu jaki sama w sobie trzymała – kim tak naprawdę jest a za kogo uważa ją opinia publiczna.
Wyraźnie mamy przedstawioną Marilyn jaką ofiarę, skrzywdzoną przez okrutny świat Hollywood. Z jednej strony mamy pokazaną ją jaką osobę, która chciała być dostrzeżona przez ludzi w zupełnie innym świetle niż z perspektywy seks bomby, z drugiej mamy uprzedmiotowienie jej jako ładnej lalki do zaspakajania potrzeb. Marilyn również została przedstawiona jako osoba, która nie jest w stanie pokazywać uczuć. Wychowywana przez matkę, która nie byłaby nominowana do matki roku, jak i również bez ojca co później podkreślone było jej kompleksem w różnych relacjach z mężczyznami.
Oczywiście w tej artystycznej wizji jest bardzo dużo scen dziwnych, do której naprawdę ciężko mieć poważne podejście. Rozmowy z nienarodzonym płodem czy życie w trójkącie, bądź wymowna scena z prezydentem. Oczywiście o relacji aktorki z prezydentem krążą różne legendy, jednak nie chodzi w tym wszystkim o prawdziwość zdarzenia, lecz o samą scenę, która była naprawdę dziwaczna. Widać, że miało być podkreślone jej chęci posiadania dzieci, jednak czy naprawdę musiała rozmawiać z nienarodzonym płodem?
Cały odbiór filmu jest naprawdę niejednomyślny. Pojawią się fragmenty gdzie film interesuje, przyciąga uwagę pracą kamery, ujęciami czy zmianą na czarno-biały obraz. Jednak w większość naprawdę się dłuży, mamy wiele przeciągnięć jedynie by odwrócić uwagę, do tego liczne skoki w czasie. Film rozpoczyna się nieszczęśliwym dzieciństwem Normy, później są niczym nieuzasadnione skoki w jej karierze. Na pewno sporym plusem filmu jest fakt, że możemy zobaczyć wiele kultowych ujęć w wykonaniu aktorki, dopełnione tłem społecznym z jakim się one również wiązały.
Blondynka to na pewno film, którego najmocniejszą stroną jest główna aktora czyli Ana de Armas. Widać jak daje z siebie, wszystko i zdecydowanie olśniewa przemieniając się w ponad czasową gwiazdę kina. Dbałość o akcent, sposób poruszania się czy wczuwanie się w pamiętne role Marilyn wyszły de Armas fenomenalnie. Bezapelacyjnie ratuje film, udawadniający swój kunszt aktorski poza produkcjami spod znaku kina akcji.
Oglądając Blondynkę trzeba pamiętać, że mamy do czynienia z filmem na podstawie książki, w której fikcja jest pomieszana z prawdziwymi sytuacjami. Nie można tego traktować, jako życiorysu Marliyn Monroe, który cały czas skrywa wiele nie wiadomych o których prawdopodobnie nigdy się nie dowiemy. Blondynka to artystyczna koncepcja przedstawienia Marilyn i jej skrywanych demonów, który w niektórych momentach jest mocno przekombinowany. Zdecydowanie jest to jedna z najlepszych ról Any de Armas, dla której tej filmy warto zobaczyć.