Polski tytuł zresztą najbardziej oddaje standardowy przekrój społecznego francuskiego tygla, w którym miesza się cała masa narodowych kompleksów. Owa kontrastowa „francuskość” daje nadzieję na zgrabną komedię bez konwenansowej trzymanki. Przyzwyczailiśmy się bowiem, że w kinie znad Sekwany nie ma tematów objętych obyczajowym tabu. Sam Guiraudie w świadomości szerszej publiczności zapisał się kontrowersyjnym thrillerem Nieznajomy nad jeziorem, gdzie nie szczędził obrazków obscenicznej, męskiej golizny. Słowem, komu jak komu, ale jazda po bandzie nie jest mu szczególnie obca.
Tu nie jest inaczej. W Biegacz, dziwka, Arab, mąż punktem zapalnym dla fabularnego rozpędu jest atak terrorystyczny w prowincjonalnym Clermont-Ferrand. Pierwsze poczucie strachu u mieszkańców przeradza się w ukradkowy podziw. Wszak przeciętne do bólu miasteczko może dzięki temu choć przez pięć minut znaleźć się na ustach całej Francji. Dla jednych akt terroru to źródło śmiertelnych obaw. Dla drugich przełamanie codziennej rutyny, dla jeszcze innych powód do potężnej frustracji. Sami zastanówcie się, jakie towarzyszyłyby wam emocje, gdyby nawet tak poważna rzecz, jak terrorystyczny atak przerwała wyczekiwany od dawna i bardzo udany seks.
W jego centrum obraca się galeria sympatycznych osobliwości, powiązanych zabawnymi sprzecznościami. Biegacz zakochuje się w damie lekkich obyczajów, choć sam jest przeciwnikiem prostytucji. Błąkający się po okolicy Arab Selim jest źródłem powracających jak zawroty głowy wyrzutów sumienia i przytykiem do mieszczańskiej pozorowanej poprawności. Za jego sprawą dostanie się „dobrym obywatelom”, przed sąsiadami uchodzącym za światowych ambasadorów wszelakiej tolerancji, w rzeczywistości pielęgnujący zaściankowe fobie. Wszyscy na swój sposób to znamy. Dla wewnętrznego spokoju wpuścimy obcego bezdomnego na klatkę, lecz zarazem zadzwonimy po odpowiednie służby. Sam Selim też będzie miał swoje za uszami. Wygodnie zagrywając rasistowską kartą ofiary, kiedy będzie mu to najbardziej na rękę.
W gruncie rzeczy z tego osobowościowego patchworku Guiraudie składa nawet zgrabną kompilację znanych wszystkim francuskich uprzedzeń i kompleksów. Spajająca wszystko fabuła chwilami pachnie jednak mocniej telenowelą niż szaloną komedią pomyłek. Wątkowy prym wiedzie miłosny trójkąt między biegaczem-programistą Medericiem, prostytutką Isadorą i jej kipiącym z zazdrości mężem. Ich relacja lawiruje po kulturowych, lecz już dość mocno wyblakłych kliszach. Za mało tu mieszczańskiej farsy za dużo powtarzalnych, zgranych dowcipasów służących jako wypełniacz szybko wygrywającej się satyrki. Szkoda zatem, że inteligentny dialog zbyt często ustępuje miejsca czerstwym jak suchar żarciochom. Nawet jeśli komedia to najmniej demokratyczny filmowy gatunek, mam wątpliwości czy jeszcze kogoś dzisiaj bawi scena głośnego seksu, dla podsycenia kontrastu zainscenizowania w kościelnym konfesjonale.
Na próżno jednak szukać tu większego wizualnego czy słownego skandalu. Każda z reprezentowanych postaw przez tytułowe postaci dostanie cięgi mniej więcej po równo. Jeśli nawet ktoś od ich ciężaru zegnie się w pół, potrwa to ledwie kilka chwil. Zawarta satyra na francuskie społeczeństwo ogranicza się w zasadzie do starej jak świat przestrogi przed oceną książki po okładce. Może i Guiraudie – wbrew oryginalnemu rozmarzonemu tytułowi – nie zabiera nas do szczególnie romantycznego miejsca. Ze środka francuskiego cyklonu formułuje jednak dość banalny wniosek, że pielęgnowanie powierzchownych uprzedzeń tylko utrudnia funkcjonowanie w społeczno-kulturowej symbiozie. W końcu niezależnie od dzielących nas różnic — czy tego chcemy, czy nie — wszyscy musimy kiedyś nauczyć się życia pod jednym (francuskim) dachem.
Ilustracja wprowadzenia: kadr z filmu Biegacz, dziwka, Arab, mąż