Należy na stracie przyznać, że historia bardzo szybko zabiera nas do najważniejszego tematu, czyli porwania córki głównego bohatera. Krótkie wprowadzenie do rodziny, dosłownie parę minut, aby zrozumieć kto jest kim. Leonida (Fabrizio Gifuni) jest weteranem sił specjalnych i przez swoją służbę wojskową zaniedbał rodzinę. Opuściła go żona, syn, dla którego powinien być wzorem pała do niego nienawiścią. Córka zaś, jak to najczęściej bywa w takich przypadkach, traktuje go jako przewodnika w ucieczce od rzeczywistości. Klasyka klasyków.
Fabuła filmu kreuje głównego bohatera na mściciela, który za wszelką cenę chce odzyskać córkę i dać ludziom odpowiedzialnym za tę zbrodnię to, na co zasługują. Przypomina to takie produkcje jak Uprowadzona z Liamem Neesonem czy na przykład ostatni serial Punisher z Jonem Bernthalem. Niestety każda z wymienionych opowieści deklasuje film Bestia dosłownie kilkoma pierwszymi sekundami. Propozycja od Netflix jest banalna, nudna, pełna tandetnych scen walki, niedopracowanych ujęć, ale przede wszystkim fatalnej gry aktorskiej. Jedynie Fabrizio Gifuni staje na wysokości zadania. Pomimo, iż jego postać jest w pewien sposób interesująca, spora część dialogów i reakcji, gdyż aktor dużo więcej pokazuje gestami i mimiką, przypomina amatorskie podrygi z serwisu YouTube.
Najgorzej w całym tym zestawieniu wypadają wspominane już ujęcia bijatyk na śmierć i życie. Przemawia przez nie przede wszystkim niewygórowany budżet produkcji, ale również brak doświadczenia większości statystów czy aktorów drugoplanowych. Kilka scen nadawałoby się na bloopersy, a jednak pojawiły się w filmie. Kolejnym aspektem nie przemawiającym za filmem jest dobranie utworów pod pierwszą i końcową scenę. Wydaje mi się, że cały budżet poszedł właśnie na te piosenki. Całość otwiera Iron Woodkida. Wspaniała kompozycja, która ma zupełnie inny rytm niż chód bohatera, a obraz i dźwięk istnieją jako dwa osobne byty. Ostatnia scena zaś przedstawia katharsis, mroczne wydarzenia, które ostatecznie dają szansę na odrobinę światła. Tam dostajemy Way down we go od zespołu Kaleo. Tekst jest absolutną odwrotnością danego ujęcia, a melodia kolejny raz tworzy rezonans z tym, co przedstawia kamera.
Nie ma jednak tego złego, co by na dobre nie wyszło, pomówmy więc o plusach tej produkcja. Muszę oddać, że kilka scen, w których Leonida dopadają duchy przeszłości, dostajemy coś ciekawego i innowacyjnego. Można dostrzec ogrom chęci reżysera oraz scenarzystów, jednak kolejny raz niewygórowany budżet dał o sobie znać. Na palcach jednej ręki, ale jednak można, wymienić ujęcia, które dały odrobinę dreszczy czy zachęciły do dalszego oglądania. Może były na tyle dobrze rozłożone, że widz dostaje je co kilkanaście minut, a to sprawia, że można dotrwać do finału.
Bestia to rodzaj niezobowiązującej rozrywki, który pozostawia widza z pustymi rękami. Z jednej strony nie ma sensu wymagać wygórowanej puenty od historii porwania, z drugiej jednak producenci próbowali dodać nieco sztuki i przenośni do fabuły. Zabieg skończyć się niezbyt pozytywnie, a to może podnieść wymagania niektórym oglądającym. Film przez kilka ostatnich dni utrzymuje się na górze TOP 10 of Netflix. Nie umiem odpowiedź, jaki jest tego powód.
Ilustracja wprowadzenia: Materiały prasowe