Berlin Alexanderplatz – recenzja filmowej epopei Burhana Qurbaniego

Łukasz Kołakowski, 26 lipca 2021

Każdy bądź prawie każdy człowiek na ziemi jest dla większości pozostałego społeczeństwa totalnym anonimem. Jeśli rozszerzyć to na cały świat, persony, o których słyszano pod każdą szerokością geograficzną, można policzyć na palcach jednej ręki, o ile w ogóle istnieją. Ten łańcuch również ma jednak koniec i ostatnie ogniwa. Są ludzie, którzy istnieją bowiem właściwie tylko fizycznie. Są, chodzą obok nas, ale tak jakby ich nie było. Nie mogą pójść do szpitala, bo razem z diagnozą dostaną wilczy bilet do życia, z którego kiedyś uciekli. Nie mogą pójść na wybory bądź do legalnej pracy, bo nie mają żadnych dokumentów, które by na to pozwoliły. Krajobraz wielkich metropolii, które z ochotą odwiedzamy i planujemy w nich swoje życie, pełny jest takich ludzi. To od nich wychodzi, snując swoją epopeję Burhan Qurbani, stąd zaczęli również ten tekst. Na tym jednak potężny film reżysera i bogactwo jego kontekstów się nie kończy.

Berlin Alexanderplatz jest adaptacją powieści Alfreda Döblina. Nie taka jak większość jednak, powieść napisaną w latach 20. XX wieku reżyser wrzuca bowiem we współczesne realia. Przywołuje te same problemy, dając im skórkę współczesnego Berlina. I tych anonimów, do których zalicza się nasz bohater Francis. To jego oczami tę wielką epopeję cierpienia i grzechu śledzić.

Składa się ona z czterech części. Każda z nich bierze się za żywot Francisa z innej strony i bierze pod lupę opierający się na tych samych uczuciach, ale jednak inny aspekt jego egzystencji. Stanowi rozprawę o cierpieniu, o tym do czego ono prowadzić, a także jakie są jego aspekty, mimo pięcia się w hierarchii społecznej od wspomnianej anonimowości do króla podziemia stolicy Niemiec. W żadnym momencie film ten nie chce nam pokazać swoim tonem, że teraz już Francis odzyskał wewnętrzny spokój. Jego życie to pasmo szukania szczęścia nie tam, gdzie powinien, nie w sobie, a w wartościach zewnętrznych, w dodatku od samego początku wątpliwych. Bohater Qurhaniego jest napisany fantastycznie, zniuansowany i oparty na czysto ludzkich emocjach. Czasami można złapać się na tym, że teoretycznie dużo poważniejsze wydarzenia z jego życia odbieramy z dużo mniejszymi emocjami.

Zobacz również: Na pierwszy rzut oka: 2. sezon Ted Lasso. Serial w formie

Pokazuje to dobrze już pierwszy moment bohatera w filmie, który świetnie wprowadza nas w trans berlińskich uliczek. Pojawia się prostytutka, która w zły sposób odbiera zamiary Francisa, co sprawia że z pozoru niewinna scena zmienia się w krzyk dezorientacji, będący dla protagonisty wprowadzeniem do tego, co czeka go w tym mieście. Bo potem podobne niezrozumienie dla jego działa wykazują praktycznie wszystkie aspekty życia.

Warto też zwrócić uwagę na wszelką stronę wizualną tego filmu, bo w niej kryje się bardzo dużo maestrii. Choć sam plakat  czy trailer zapowiadają nam dominację neonowej stylistyki i choć cały film się z tym nie zgrywa, to jednak wciąż jest piekielnie wyrazisty. Choć momentami szczególnie w chwilach, kiedy do Francisa zaczyna trafiać podziemna sława, a co za tym idzie, pieniądze, prezentuje znamiona efektowności, nigdy nie przekracza cienkiej granicy, która mogłaby zrobić z niego pocztówkę największego miasta i stolicy Niemiec. Berlin nie ma być tu pociągający, a w całej swej tajemniczości intrygujący i to się mu udaje. Na piątkę z plusem.

Zobacz również: Na rauszu – recenzja najnowszego filmu z Madsem Mikkelsenem!

Jedyne, co trochę wybiło z rytmu psychodelicznej podróży podróży to trzeci rozdział. Rozdział najdłuższy, który według mnie mówił o bohaterze najmniej i nieco rozmywał się z idealnie poprowadzoną resztą tej całości. Dużą rolę w życiu Francisa odegrała w niej kobieta, ale ich relacja nie została uwypuklona na tyle mocno, aby zainteresować w równym stopniu, jak pozostała część berlińskiej egzystencji bohatera. Jest to o tyle paradoksem, że w dalszej części rodzący się w głowie obraz filmu bez Mieze nie byłby pewny.

Nie jest to film na przyjemny wieczór czy poranek w kinie, jednak danie mu szansy powinno się skończyć znakomitym, zadającym wiele egzystencjalnych pytań seansem. Berlin Alexanderplatz jest adaptacją, na którą ponadczasowa historia powieści przenoszonej również wcześniej na ekran w postaci serialu zasługuje. Zabieg, który powoduje historia ta przeniesiona zostaje do współczesnego Berlina działa na praktycznie każdym froncie, co sprawia, że mamy do czynienia z jednym z ciekawszych obrazów tego roku.  A niemiecka stolica w nim intryguje dużo bardziej, niż gdybyśmy mieli do czynienia z filmową pocztówką.

Przeczytaj więcej
Łukasz Kołakowski Redaktor prowadzący działu recenzji filmowych

Od 2015 w Movies Room, od 2018 odpowiedzialny za działalność działu recenzji filmowych. Uwielbia Wesele Smarzowskiego, animacje Pixara i Breaking Bad. A, no i zawsze kiedy warto, broni polskiego kina. Kontakt pod [email protected]

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *