Belfast, materiały promocyjne
Belfast, materiały promocyjne

Belfast – recenzja filmu. Family Portrait.

Kenneth Branagh jest reżyserem od którego nie oczekiwałem wiele. Jest to przecież człowiek odpowiedzialny za Artemis Fowl, twór tak zły, że nawiedza mój umysł niczym wspomnienia z imprez, o których od lat pragnę zapomnieć. Jest to też człowiek, który otrzymał nominacje do tegorocznych Oscarów za najlepszą reżyserię, odbierając to miejsce takiemu wirtuozowi jak Denis Villeneuve. Zapytacie pewnie: „jak to możliwe?”. Odpowiedź mogłaby być długa i kwiecista, jednak za prawidłową uznaję tę krótszą, ciosaną w czerni i bieli jak sam film. Rodzina. Odpowiedzią na wszystko jest rodzina.

– O czym właściwie jest ten film? – zapytałem przyjaciela, z którym wspólnie wybraliśmy się do kina.

– Chyba coś o IRA – odparł, mając w tym tyle samo racji, co ja uważający, że od Branagh’ana nie należy oczekiwać wiele.

Belfast nie jest filmem o Irlandzkiej Armii Republikańskiej. Wielu zapewne powie: „to film o konflikcie pomiędzy protestantami a katolikami”. Będzie to odpowiedź na pewno bliższa prawdzie, jednakże dla mnie nadal jest on czymś zgoła odmiennym. Kiedy zamykam oczy, by łatwiej powędrować do tego niezwykle kolorowego, jak na czarnobiały film, świata, widzę małego chłopca korzystającego z pokrywy śmietnika, jakby to była średniowieczna tarcza. Widzę, jak po chwili idylliczny świat pogrąża się w nienawiści, kiedy na osiedle wpadają terroryści. Widzę chaos i lęk. Widzę, jak chłopiec stoi nieruchomo, na zawsze tracąc dawny świat. Widzę kobietę, chyba matkę, biegnie nie zważając na nikogo, przed oczami ma tylko chłopca; tak…To musi być matka. Widzę, jak pochwyca pokrywę śmietnika i momentalnie staje się rycerzem, którego jeszcze nie tak dawno udawał chłopiec. Widzę, jak w zdominowanym przez superbohaterów kinie, dane jest nam doświadczyć jednej z największych niezwykłości świata – rodziny.

Kadr z filmu Belfast

Kadr z filmu Belfast

Nie należę do tych osób, którym słowo rodzina momentalnie wywołuje dreszcz na skórze. Czasem podejrzewam, że w poprzednim życiu byłem jakimś mnichem, który w pełni wyzbył się ego; zwykłym szarym człowiekiem, który traktował innych z szacunkiem; a może nawet George’m Middleton’em (który zmarł w dniu moich narodzin). Dlaczego tak myślę? Otóż dlatego, że los (a może przeznaczenie) dał mi rodzinne towarzystwo tak wyborne, jakby moje poprzednie wcielenie mocno się napracowało, by móc na nie zasłużyć.

Zobacz również: Córka – recenzja filmu. Matka nie jest zbiorem cech

Własne rodzinne doświadczenia i wyobrażenia sprawiły, że seans Belfastu stał się dla mnie iście kameralnym, pozytywnym doświadczeniem (nie przeszkodziła temu nawet dziwaczna, siedząca obok kobieta, która gdy tylko przyszedłem,  raptownie chwyciła z ziemi torebkę, by ściskać ją ze wszystkich sił, tak jakbym miał ochotę ukraść jej ten zapewne przepełniony małymi grzeszkami skarb).

Kadr z filmu Belfast

Kadr z filmu Belfast

Belfast, to dom w którym rodzice dają z siebie wszystko, by ich dzieci wspominały dzieciństwo, jako iście oniryczny czas. Dziadek filozof, który chętnie podzieli się każdą życiową prawdą, którą polerował swoimi myślami przez ogrom życia. Wiecznie uśmiechniętą babcia, która nie wiedzieć skąd wyczarowuje parę pensów na słodycze. Dobijające się do mamy rachunki, które ta skrzętnie ukrywa przed synami. Świat, który logiczny staje się dopiero, kiedy z tej logiki go odrzemy pulchnymi rękami dziecka. Wiecznie pracujący i rzadko obecny ojciec, który pomimo trudów robi wszystko, by jego rodzina mogła godnie żyć.

W rolę ojca wciela się w Belfaście Jamie Dornan i pomimo że na próżno szukać w tej roli jakichś większych ekscesów, robi to na tyle dobrze, że zasługuje na oddzielny akapit. Do tych którzy oglądali choć jeden film z trylogii 50 twarzy Greya – uwierzcie mi, że to parę minut Belfastu, nie Greya, wystarcza abyście zapragnęli nazwać Jamiego „daddy”. Dornan udowodnił, że nie potrzebuje seksu i zabawek z Greya, by pozostawić człowieka wykończonego emocjonalnie, jak po nocnych misteriach subtelności. Moment w którym śpiewa „Everlasting Love” to jedna z tych magicznych chwil, kiedy przez salę kinową przedziera się magia. Poważnie, dzięki tej scenie przestałem odczuwać wszelkie negatywne emocje, którymi darzyłem zdziwaczałą, siedzącą obok mnie kobietę. 

Kadr z filmu Belfast

Kadr z filmu Belfast

Wybranie się do kina na Belfast, traktuję więc, jak wybranie się na rodzinne spotkanie. Wkraczając w czarno-biały świat, na nowo otoczy was niewinność i staniecie się dziećmi. Przypomną wam się chwile, gdy spędzaliście czas z dziadkami, udowadniając, że w rodzinie bariery pokoleniowe nie istnieją. Przeżyjecie pierwszą miłość, najlepiej tę nieudaną, którą z czasem będziecie wspominać najmilej. Podejmie potencjalnie niezwykle istotne decyzje, które parę dni później będą bez znaczenia. Będziecie rodziną, która musi nie tylko kochać, ale też czasem odejść. Staniecie się łzą, która nie popłynęła, aby ktoś mógł podjąć trudną, aczkolwiek lepszą dla siebie decyzję. Będziecie wirować bez ładu i składu do niedającej wytchnąć „Everlasting Love”. Będziecie szczęśliwi, ale będziecie też cierpieć. Tak jak w rodzinie, tak i w życiu.

 


Seans udostępniony przez Cinema City

Ilustracja wprowadzająca: materiały promocyjne

Pasjonat popkultury i ludzkiej złożoności, amator w opowiadaniu historii. Niektórzy mogą mnie znać z Instagrama, gdzie jako PlayStation_Dreamer pobudzam marzenia i bawię się sztuką

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zarejestruj się, jeśli nie masz konta Nie pamiętasz hasła?