„Moje życie było czarno-białe, po zażyciu narkotyków nabrało barw Technicoloru. Nie wyobrażam sobie egzystować bez nich” – to wpis w zeszycie syna, którą znajduje w pewnym momencie David (Steve Carell). Ojciec próbuje zrozumieć, co takiego się stało, że Nic (Chalamet) wpadł w wir uzależnienia. Znaleziony notatnik, wypełniony czarno-białymi rysunkami i sloganami, strona po stronie zaczyna być coraz bardziej abstrakcyjny, w pewnym momencie charakter pisma właściciela zmienia się nie do poznania. Na którejś ze stron notatki się kończą. Kolejne puste strony nie wyjaśniają może wiele, ale pokazują jedno. Nic stracił zainteresowanie notowaniem swoich obserwacji i myśli, a skupił się wyłącznie na zaspokajaniu narkotykowego głodu.
David szuka różnych źródeł w pomocy swojemu synowi, który zaczynał od niewinnego palenia trawki, a skończył „biorąc każdego draga pod słońcem”. Obecnie jest niewolnikiem jednego z najbardziej uzależniających narkotyków – metaamfetaminy, znanej pod popularną nazwą „crystal meth” (fani serialu Breaking Bad znają go doskonale). Jeden z lekarzy, specjalista w swojej dziecinie, tłumaczy zdesperowanemu ojcu naturę chemiczną tej używki. Że nie tylko daje uzależnionemu poczucie euforii wielokrotne większe w porównaniu do kokainy, ale też z czasem wywołuje zmiany w psychice. Osoby biorące meth mają ekstremalne wahania nastrojów, od smutku po napady agresji. W ich mózgu zachodzą zdaje się nieodwracalne zmiany. Sukces leczenia osób uzależnionych jest mniejszy niż pięć procent.
Film Felixa Van Groeningena daje nam priorytet w oglądaniu doświadczeń ojca. Przez większość czasu towarzyszymy Davidowi, kiedy umiera z niepokoju, gdy Nic nie wraca do domu, gdy otrzymuje telefon z centrum rehabilitacji o zniknięciu chłopaka, gdy próbuje odpowiedzieć sobie na pytanie – gdzie popełnił błąd. W pojawiających się dość często retrospekcjach wracamy do czasów młodości chłopca, jego wypraw z tatą na surfing, wspólnych chwil w domu, rodzinnych wycieczek. Scena z ulubionej restauracji pary z przeszłości zostaje zestawiona z gorzkim obrazem współczesności, gdy syn pojawia się tam prosząc o pieniądze, wyglądając jak wrak człowieka. Inne oświetlenie w obydwu pokazuje, jak zmienił się nastrój obydwu wydarzeń.
Nastolatek nie pochodzi z doskonałej rodziny, choć nie brakuje w niej ciepła. David rozwiódł się z matką Nica, poślubił nową partnerkę i ma z nią dwójkę dzieci. Wszyscy tworzą zgraną familię. Widzimy flashback, gdy mężczyzna wysyła syna samolotem do matki – chłopiec nie ma zbyt wesołej minki. Czy to jest moment, który zadecydował o jego dalszym losie? To bezustanne kwestionowane swoich wyborów, szukanie przyczyny obecnego stanu syna jest równie destrukcyjne, co branie narkotyków. Mój piękny syn dobrze oddaje ten poziom desperacji. Podobnie jak bezustanne szukanie lekarstwa, przeczesywanie internetu, oddawania go do kolejnych ośrodków dla uzależnionych. David w pewnym momencie kupuje obiad dziewczynie z ulicy, która prostytuuje się za pieniądze, by dowiedzieć się czegoś więcej, zbliżyć się do nieobecnego chłopaka. Równie zdesperowanym ruchem jest zakup narkotyków i spróbowanie ich samemu. Jednak żadna z tych dróg nie przynosi odpowiedzi czy oczekiwanej ulgi.
Chalamet w swojej roli doskonale oddaje kruchość granej przez siebie postaci i zmieniające się w nim pod wpływem narkotyków nastroje. Jesteśmy z nim na etapie buntowniczego nastolatka, który chce spróbować jointa oraz gdy męczy go narkotykowy głód i ucieka z domu. Jednak w tej wizji zabrakło brutalności i czasem wydaje się ona zbyt wycyzelowana. Oglądamy emocjonalne huśtawki bohatera, ale nie widzimy go – poza jedną sceną, gdy ojciec znajduje go na ulicy – w sytuacjach, gdy stacza się zupełnie na dno. Choć książkowy pierwowzór dotykał bezdomności, żebrania i prostytuowania się za pieniądze, Mój piękny syn z pewnej przyczyny stroni od tych motywów. Chcąc być ważną wypowiedzią o uzależnieniu od narkotyków, wychwytuje tylko pewne wygodne dla siebie wątki.
Trwający prawie dwie godziny film ma pewien powtarzalny schemat. Nic kilkukrotnie przestaje brać i znów wraca do nałogu, czasem na krócej, czasem na dłużej. „Nawrót jest częścią leczenia” tłumaczą Davidowi spokojnym głosem specjaliści. Owe powroty zdarzają się w Mój piękny syn dość często i choć z jednej strony podkreślają męczącą repetycyjność tego procesu, wystawiają cierpliwość widza na próbę. Produkcja zyskałaby, gdyby z czasu trwania obciąć kwadrans.
Steve Carell któryś już raz próbuje roli dramatycznej i jeżeli w Foxcatcher był naprawdę kapitalny, to tutaj wypada dość płasko, szczególnie przy klasie Chalameta. Wszelkie sceny, gdzie aktor musi mocno obnażać swoje emocje czy ukazywać wybuchy złości nie są do końca wiarygodne. Rozumiem też krytykę tego filmu, że jako dramat białych, bogatych intelektualistów wyższej klasy średniej, obraz ten nie przemówi do nikogo, czyje doświadczenie z uzależnieniem było wynikiem ubóstwa czy tragicznej sytuacji życiowej lub koloru skóry.
Wspaniałe zdjęcia, podkreślające ulotność dobrych chwil w rodzinie, są na pewno ozdobą tego filmu. Podobnie jak ścieżka dźwiękowa, w której obok tytułowego przeboju Johna Lennona, rozbrzmiewają melodie Sigur Ros, Nirvany, Massive Attack i Davida Bowie. Mój piękny syn ma niezaprzeczalne piękno, które przemówi do wielu widzów. Obraz spełni swoje zadanie, będąc swego rodzaju ostrzeżeniem przed narkotykami, ale też może pomóc wiele osobom lepiej zrozumieć mechanizmy uzależnienie. Z tych samych powodów łatwo odrzucić go jako powierzchowny i wycyzelowany. Sam jestem w tym osądzie gdzieś po środku.
Ilustracja wprowadzenia i plakat: materiały prasowe