Xawery Żuławski przyjechał w tym roku do Gdyni z młodą gwardią i najdalej jak się da od tematyki poprzedniego wydanego filmu. Co prawda Mowa ptaków w finałowej sekwencji jakieś tam elementy życia po życiu przemyciła, jednak to Apokawixa została okrzyknięta pierwszym polskim zombie movie. Można tu teraz powiedzieć, że nasi filmowcy w temacie spóźnili się, jak przeciętne TLK po pierwszym śniegu, film o żywych trupach nakręcił bowiem już nawet Jim Jarmusch, jednak z tego typu stwierdzeniami też mam problem. One też już padły na tyle wielokrotnie, że trochę wstyd ich w tej recenzji używać. Dlatego jedziemy już na to morze i zajmujemy się bohaterami, których mamy tutaj.
Pierwsze kadry próbują nam wyraźnie zarysować buntowniczy wydźwięk filmu. Premierowe słowa, jakie padają z ust jednej z bohaterek wołają do świata obudźcie się, a dalej mamy złowieszczy fragment programu telewizji informacyjnej, ze znanym z TVN24 Radomirem Witem we własnej osobie, mówiący nam ni mniej ni więcej niż to, jak z cywilizacją źle. A lepiej nie będzie, jeśli w dalszym ciągu poważne, wpływające na środowisko decyzje będą w rękach ludzi takich, jak grany przez Tomasza Kota ojciec Kamila, przypadkowo przyłapany przez syna na zatruwaniu i tak już będących w nie najlepszym stanie polskich wód. Nikt jednak jeszcze nie spodziewa się tego konsekwencji.
Egzamin dojrzałości napisany, czas wyruszyć na wspomniany melanż. Ekipa z Warszawy mknie na dwa samochody, a Tola z koleżanką, jako że delikatnie spóźniona, musi pociągiem. Przygotowania trwają i one same są niestety mniej ciekawym elementem filmu. Widać skrupulatność, z jaką twórcy chcą nam zarysować kontekst wydarzeń, jednak nie są w stanie na tyle dobrze wprowadzić do akcji, żebyśmy nie odczuwali niewielkiego znużenia. Bohaterowie jadą po piguły, do sklepu, a także muszą w jakiś sposób powiadomić rodziców, że pierwsze momenty wakacji spędzą nad morzem. Nudnawy standard.
Wszystko zaczyna się jednak zmieniać, gdy młodzi imprezowicze spotkają na swej drodze pierwszą selekcję. Apokawixa (jak potem określi ją Kamil, nasz Master of Ceremony) jest w klimacie Projektu X, stąd za selekcjonera musi robić miejscowy kaszubski strażnik miejski z, a jakże inaczej, testami na Covid. Pozytywni mogliby nie przejść, ale gości za dużo, żeby wszystkich sprawdzić, więc potencjalne ognisko zarazy już jest. No i tak pozostanie.
Wszystkie wspomniane wydarzenia mają, jak widzicie świetnie przemyślany i nienachalny komentarz społeczny. Apokawixa to film z młodzieńczą energią, która udziela się nie tylko wśród młodej obsady, ale również ze strony reżysera. Żuławski doskonale czuje rytm filmu i zazwyczaj bezbłędnie nadaje mu ton. W komediowym i błądzącym w najróżniejszych muzycznych rytmach flow są wygrane również nuty bardziej poważne, ale również nostalgiczne. Ma się wrażenie, że najchętniej Żuławski sam by się tam pobawił.
Bawią się jednak młodzi i robią to tak, jakby rzeczywiście jutra miało nie być. Choć scenariusz w kreacji bohaterów prochu nie wymyśla i cechy naszej ekipy szkicuje dość płytko i grubą kreską, sprawia, że chcemy ich poznać, pójść na papierosa czy innego drinka i pozostać na chwilę sam na sam. Nieopatrzona gwardia aktorów spisuje się znakomicie, grając z niebywałą lekkością i dając nam w większości występy powyżej zapisanego w skrypcie potencjału. Chciałbym tutaj, jak to często bywa, przyznać jakieś indywidualne wyróżnienie, jednak nie jestem w stanie tego zrobić. Polecam po prostu przed seansem sprawdzić te nazwiska, bo większość z nich zasłuży na Waszą uwagę. Apokawixa to jednak nie tylko młodzieńcy, bo nieco bardziej doświadczeni aktorzy również wychodzą z tego występu z tarczą. Wreszcie znalazł się ktoś, kto napisał kapitalną, przerysowaną do granic możliwości, ale nie popadającą w śmieszność postać Fabijańskiemu, a i występy Tomasza Kota i Cezarego Pazury są doskonałe. Szczególnie w tym późniejszym wcieleniu.
Dobry film o zombie musi zrobić kilka dziur w mózgach w scenach akcji i tego również doświadczamy tutaj. Kiedy bohaterowie zorientują się, że zaraza może przychodzi niewinnie, ale jest naprawdę groźna, zaczynają z nią efektownie walczyć, a chaos na ekranie jest już nie do opanowania. Nie znaczy to oczywiście, że jest to chaos w negatywnym tego słowa znaczeniu. Impreza znajduje swoje apogeum, które znakomicie zmieści się w tytułowym pojęciu melanżu ostatecznego. W takim momencie fun odczuwa już tylko widz, ale za to jak potężny.
Film kończy typowo serialowy cliffhanger, który mógłby zwiastować ciąg dalszy. Zdaję sobie sprawę, że jego obejrzenie będzie trudne, bo Apokawixa trochę ucierpi z uwagi na najgorszy trend znany w odbiorze polskich filmów, którym jest odrzucenie z góry. Coś, co spotkało rzeczy w stylu W lesie dziś nie zaśnie nikt czy Wszyscy moi przyjaciele nie żyją trochę też widać już tutaj, a w sieci pojawia się dużo głosów, że nie ma tu innej opcji niż przepiękna porażka. A o czymś takim absolutnie nie ma mowy. Apokawixa to bowiem film komercyjny z naprawdę wysokiej półki, zabawny (serio, Vege-zombie jest jednym z lepszych żartów, jakie widziałem w polskim kinie od dawna), świetnie zrealizowany, a przy okazji posiadający mnóstwo buntowniczej energii. Warto w tym przypadku chwalić i znać nasze, bo pierwsze polskie zombie movie jest bardziej rozrywkowe, niż ostatnie próby Jarmuscha i Snydera. Razem wzięte!
No to ide do kina