Ágę promowano jako przedstawiciela modnej w kinie artystycznym ostatnich lat konwencji slow cinema, co jednak nie wystarcza, aby wyczerpująco opisać jej istotę. Owszem, zagadnienia „aczasowości” i „trwania” wybrzmiewają tu z tą samą siłą i za pomocą tych samych środków, co u pionierów niniejszej estetyki (Béla Tarr, Lav Diaz, Šarūnas Bartas), lecz w przeciwieństwie do nich, czyli twórców realizujących się na kanwie współczesnych tendencji neomodernistycznych i zaglądających w głąb samego medium filmowego, reżyser Milko Lazarov rezygnuje z roszczeń do bycia Artystą na rzecz sformułowania przejrzystej i wykalkulowanej opowieści. Slow cinema jest więc u Ági jedynie metodą i kontekstem, a nie celem samym w sobie – wyraża się w formie, a nie treści. Założeniem Lazarova było bowiem zakomunikowanie pewnej wiadomości tak, by była ona czytelna w języku uniwersalnych emocji, stąd charakterystyczną dla kina artystycznego wielokodowość wywodu zastępuje czytelną, skonkretyzowaną narracją.
Nie jest to jednak stan, w jakim Ágę zastajemy w momencie rozpoczęcia swej przygody. Lazarov spokojnie wdraża swoją koncepcję, dokonując niespiesznej, medytacyjnej ekspozycji bohaterów, ich stosunku do rzeczywistości oraz tego, jak rzeczywistość stosuje się do ich istnienia. Tutaj wyraża się cała dobroć powolnego kina – statyczne, najczęściej wychwytywane w pełnym planie ujęcia, nietypowe kąty filmowania i położenia kamery czy opieranie narracji na niemej poezji obrazu to główne, lecz nie wszystkie, cechy charakteryzujące metodę bułgarskiego reżysera. Dzięki niej zaś jest on w stanie wyodrębnić postaci z realnego świata; uczynić, by ich nad wyraz prozaiczny byt zdawał się eskapistyczną ucieczką od martyrologii codzienności, a następnie, poprzez podjęcie dramatycznych acz realistycznych tropów, przekształcił się w niepowetowany ból. Kiedy więc zaczynamy rozpływać się w roztoczonej przed nami abstrakcji i dajemy ponieść się rozochoconej filozoficznym bogactwem wywodu wyobraźni, do życia głównych bohaterów zaczyna wkradać się ferment, wytrącający z ich rąk argument nietykalności.
Wszystko, co dzieje się potem, można by bowiem przyrównać do treści utworu A Dying God Coming Into Human Flesh stworzonego przez formację Celtic Frost bądź – co zdaje się bardziej na miejscu – słynnego cytatu z Do utraty tchu Jean-Luca Godarda („– Jakie jest Pańskie największe marzenie? – Aby stać się nieśmiertelnym i umrzeć„). Na wskroś boska, bo wolna od wszystkich trosk i zależna tylko od własnych możliwości, egzystencja postaci, staje naprzeciw zewnętrznej woli; muru przeciwności, którego skruszenie nie leży już w ich gestii. Wówczas nieśmiertelność, czyli aczasowość, jaką zapewnili sobie dzięki środowiskowemu odosobnieniu, przeradza się w przeciętną, cielesną podatność na zranienia. Nanook i Sedna stali się bogami, gdy uciekli od świata, lecz tym boleśniejszy i bardziej niezrozumiały był ich upadek, kiedy nie z własnej woli zostali zmuszeni do powrotu do ludzkiej skorupy.
Egzystencjalny i pesymistyczny (pomimo względnie optymistycznego zakończenia) wydźwięk Ági oraz jej narracyjność przy początkowo manifestowanej elitarności wywodu czyni zeń jedną z ciekawszych pozycji filmowych za pierwszy kwartał 2019 roku. Problemy z tempem, jakich bądź co bądź nie wystrzega się szczególnie w części „zniebozstąpienia”, nie jawią się więc jako widoczna rysa na szkle całości. To klasowe slow cinema z tendencją narratologiczną, co zważywszy na różnice obu tych estetyk, czy wręcz wzajemne zanegowanie, każe nań patrzeć z wyjątkowo zaciekawionym spojrzeniem.
Ilustracja wprowadzenia: Stowarzyszenie Nowe Horyzonty