Firmowa Gwiazdka – recenzja

Kto jest lepszy niż Amerykanie w robieniu komedii na podstawie imprezy? Gdzie fabuła to tylko pretekst, żarty muszą padać z prędkością pocisków wystrzeliwanych z karabinu maszynowego, a liczba istotnych bohaterów przekracza ilość palców przynajmniej jednej ręki, nie łatwo jest stworzyć coś nadającego się do oglądania. Wiedzą to chociażby twórcy naszego rodzimego i warto dodać absolutnie beznadziejnego Wyjazdu integracyjnego.

Zobacz również: recenzja 1. sezonu serialu Westworld!

Przy tak trudnych warunkach czas więc odłożyć artystyczne bzdury na bok i stworzyć hiciora na podstawie bezpiecznych wytycznych. A właśnie Firmowa Gwiazdka powstała z potrzeby komercjalizmu. Z okazji świąt ludzie mają czas, to chodzą do kina, a żeby nie wytrącić się z nastroju zawsze chętnie obejrzą jakieś badziewie, które akurat ten świąteczny klimat podtrzymuje. W zeszłych latach były Walentynki, Sylwester w Nowym Jorku i Christmas Eve. Format pozytywnych romansideł z silnym tłem obyczajowym się jednak wyczerpał. Pieniążki przestały napływać. Widzowie chcą czegoś mniej kiczowatego. Stąd spróbowano sił z Krampusem wypuszczając go do szerokiej dystrybucji, lecz horrory przecież nie mają szans zdobywać rodzinnej widowni i grubych milionów dolarów, więc poszukiwania trwały dalej. Na ten rok zdecydowano się dać widzom wulgarne, ostre komedie. Mimo że nie warto, to wciąż jeszcze można obejrzeć u nas w kinach Złego Mikołaja 2. Jednocześnie też swoją premierę ma skrojona pod zysk Firmowa Gwiazdka. Czy sam fakt, iż film raczej nie powstał z potrzeby serca czy błyskotliwego pomysłu scenarzysty, znaczy że nie warto dawać mu szansy? W sumie nie.

firmowa gwiazdka, office christmas party

Historia stanowi tu pretekst do kolejnych gagów i oparto ją o standardowe schematy. Mamy bezwzględną korporację, na czele której stoi nastawiona tylko na zysk pani prezes, Scrooge XXI wieku w ciele wciąż (o dziwo) seksownej Jennifer Aniston. Ogólnie otaczają ją same nieroby i lenie, co wolą śmieszkować i bumelować zamiast zasuwać po kilkanaście godzin dziennie. Stąd nic dziwnego, że pani prezes postanawia wywalić na zbitą buzię część nierentownych ciamajd. Niech no tylko skończą się święta, to ją popamiętają. Widmo faktycznej tragedii ludzkiej nawraca jej brata (T.J. Millera), który postanawia się ogarnąć i zorganizować imprezę, jakiej żadne korpo jeszcze nie widziało. Pomijając logikę, to gdzieś w tym całym paradoksie właśnie tak można zdobyć nowego klienta, który pompując swoje miliony uratuje stołki w firmie, bo przecież w głębi duszy wszyscy są spoko ziomkami i merytoryczność świadczonych usług się nie liczy, lecz stopień fajności osób, z którymi podpisywana jest umowa.

Zorganizowana impreza zmienia się w biznesowy Project X i trzeba przyznać, że mają rozmach, skurczybyczki. Do akcji wkracza alkohol, a za nim totalna rozwałka, zwierzątka i wszystko co fajne, prócz oczywiście seksu, bo Firmowa Gwiazdka w przeciwieństwie do chociażby Wilka z Wall Street nie ma kategorii R, więc nie może pokazywać nagości oraz przesadnie erotycznych zachowań. Fani Olivii Munn wciąż muszą czekać na porządną scenę seksu z tą aktorką, która tu akurat w ogóle nie odgrywa zbyt wielkiej roli.

tj miller, firmowa gwiazdka, office christmas party

Mała to strata, gdyż grający pierwsze skrzypce T.J. Miller sprawdza się znakomicie, dając jeden z najlepszych występów w swojej karierze. Nie jest głupi czy przerysowany, a gdy trzeba potrafi wykrzesać z siebie prawdziwą erupcję imprezowej energii. Da się uwierzyć, że faktycznie piastuje wysokie stanowisko w poważnej firmie. Całkiem przyjemnie naszkicowano zastęp naszych korposzczurów, które faktycznie rozkręcają się dopiero z czasem, wpierw dając się poznać od ludzkiej strony, co ułatwia późniejsze kibicowanie im. No i to nie są tacy normalni ludzie ogólnie, tylko banda ekscentryków, sprawdzająca się jednak we wciśniętych ramach patologicznej komedii, a do tego nad utrzymaniem resztek rozsądku udanie czuwa przyziemnie przyjemny Jason Bateman.

Zobacz również: będzie się działo, czyli grudzień w grach video

Także ta chłodna kalkulacja wstawienia dobrych komediowych aktorów do zestawu mocnych, acz niezbyt wulgarnych gagów ostatecznie wypada całkiem nieźle. Firmowa Gwiazdka rozkręca się we właściwym tempie i nie zaskakuje niczym nowym czy specjalnie religijnie kontrowersyjnym, ale naprawdę można nie raz parsknąć ze śmiechu i okazji do facepalmu też się raczej nie uświadczy. Zgrabnie połączony kawał dobrej rozrywki, będący rzemieślniczym popisem amerykańskiej wirtuozerii filmowej. Ta impreza nie przejdzie do historii, ale i tak była bardzo udana.  

office christmas party, firmowa gwiazdka, renifer

Dziennikarz

Miłośnik prawdziwego kina, a nie tych artystycznych bzdur.
Jeśli masz ciekawy temat do opisania, pisz tutaj - [email protected]

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zarejestruj się, jeśli nie masz konta Nie pamiętasz hasła?