Jak będzie wyglądała nasza przyszłość? Czy wirtualna rzeczywistość całkowicie nas pochłonie? Benjamin Dickinson stara się odpowiedzieć na te pytania w filmie Creative Control, który zarówno wyreżyserował, napisał scenariusz, jak i zagrał w nim główną rolę. W zaskakująco interesujący sposób przy jednoczesnym użyciu prostych środków prezentuje on futurystyczną wizję świata pełnego hipsterów oraz jogi. Choć sam opis fabuły nie zachęca do sięgnięcia po tę pozycję kinową, okazuje się, że podjęcie ryzyka może się opłacić. Benjamin Dickinson potrafi wciągnąć widza w swoją prostą historię o wykreowanej rzeczywistości – tej istniejącej oraz tej nierzeczywistej.
Prawdziwy świat prezentowany jest w czarno-białych barwach – można powiedzieć, że to, nie tyle co celowy zabieg, a szukanie oszczędności przy produkcji filmu. Wydaje się jednak, iż takie przedstawienie otoczenia niesie za sobą jakieś znaczenie – świat zanurza się w samozniszczeniu. Interesuje nas jedynie postrzeganie naszej osoby na wirtualnych platformach, zapominamy przy tym o innych. Wszystko dookoła jest bez wyrazu, bo choć posiadamy tak wiele, wciąż szukamy coraz to nowszych rozwiązań, które ułatwią życie. Dodajmy do tego jeszcze dzielenie się wszelkimi informacjami dotyczącymi naszej prywatności poprzez różne aplikacje, a koniec świata staje się niezwykle bliski. Paradoksalnie w filmie Benjamina Dickinsona wirtualna rzeczywistość, a przynajmniej jej istotny dla głównego bohatera skrawek, jawi się kolorami (choć psuje to nieco efekt zaskoczenia widza). Nasuwa to na myśl skojarzenie z animacją Charlie’go Kaufmana – Anomalisa, która również porusza problem wyobcowania człowieka we współczesnym świecie oraz poszukiwań prawdziwych relacji międzyludzkich. Zarówno w jednej, jak i drugiej produkcji, widoczne jest zmęczenie bohatera aktualnym stanem rzeczy, dominacją pracy nad życiem codziennym oraz samotnością wśród otaczających osób. Benjamin Dickinson snuje wizję człowieka będącego pochłanianym przez wirtualność, natomiast przeciwstawnie do tego przedstawiano dziewczynę głównego bohatera – Juliette, instruktorkę jogi silnie osadzoną w rzeczywistości. Próbując zrobić podsumowanie – nowoczesne technologie, joga (oraz broda) – niejako hipsterstwo pełną parą. Patrząc na to z innej strony, można postrzegać telefon oraz ćwiczenia jako formę odprężenia umysłu, bowiem bohaterowie w sytuacjach spięć emocjonalnych uciekają się do tych właśnie form zajęć.
Fabuła Creative Control to stosunkowo prosta historia – główny bohater, David, wykorzystując nowoczesne technologie, podrywa dziewczynę swojego kumpla. Stopniowo zatraca się w tym, gubiąc linię graniczną między prawdą, a fikcją. Ciekawym aspektem poruszonym w filmie jest kwestia zdrady – tej wirtualnej z (nie)istniejącą w rzeczywistości postacią, oraz zestawienie jej z tą cielesną. Męskie postacie mają dość swobodny stosunek do tej kwestii na obu płaszczyznach – w pewnej ze scen pada stwierdzenie, że telefon powinien mieć nawet i trzy blokady, byle druga połowa nie dowiedziała się, co zawiera. Nawiązując do tego, należy przyznać, że Benjamin Dickinson ma dobre ucho do dialogów – wypadają one naturalnie, co wpływa pozytywnie na odbiór postaci. Charyzmatyczną (tym samym chyba najbardziej zapadającą w pamięć) osobą jest Reggie Watts – amerykański muzyk, który pomagać będzie Davidowi przy tworzeniu reklamy najnowszego sprzętu – okularów pozwalających kreować wirtualną rzeczywistość.
Koniec końców, film Dickinsona okazuje się być przyjemnym zaskoczeniem. Owszem, zarzucić mu można, że momentami na siłę aspirowanie do kina artystycznego albo że ani wizualnie, ani muzycznie nie jest dopracowany. Najgorszą mimo wszystko wadą reżysera wydaje się być chęć przeniesienia na ekran zbyt wielu myśli – przyczynia się to do słabego rozwinięcia wszystkich poruszonych wątków. Nie zważając na te niedociągnięcia, widza czeka całkiem ciekawy seans, pozostawiający w głowie parę pytań, na które sami powinniśmy odnaleźć odpowiedź.