Gdy za tworzenie filmu zabiera się Robert Zemeckis to jednego możemy być pewni – nie pozostaniemy wobec tej produkcji obojętni. Reżyser legendarnej serii Powrót do przyszłości w kanonach światowej kinematografii zapisał się jednak przede wszystkim rewelacyjnymi dramatami o zacięciu komediowym (Forrest Gump) lub przygodowym (Cast Away – poza światem). W obu z nich figurował ponadto silnie zarysowany wątek melodramatyczny, lecz z powodów koncepcyjnych grał on raczej drugie skrzypce. Niemniej, cechował się zazwyczaj niezwykłym ładunkiem emocjonalnym i niejednokrotnie doprowadzał widzów do łez wzruszenia. Nic zatem dziwnego, że Sprzymierzeni – film reklamowany właśnie jako melodramat – już przed premierą wzbudza niesamowite pobudzenie wśród najzagorzalszych fanów twórczości reżysera. Gdyby tego było mało, do produkcji zostali zaangażowani wyśmienity scenarzysta Steven Knight (Niewidoczni, Wschodnie obietnice), a także beau monde aktorskiego towarzystwa Brad Pitt oraz Marion Cotillard. Obraz nie wymagał zatem zbytniego wysiłku ze strony marketingowców wytwórni Paramount Pictures, a jeśli dodamy do tego fakt, iż ów melodramat zawiera w sobie motywy szpiegowskie, to pracownicy zajmujący się promocją zostali pewnie wysłani na paromiesięczne wakacje. Koniec jednak z żartami, zaczynamy!
Zobacz również: Sprzymierzeni – nowy zwiastun filmu z Bradem Pittem i Marion Cottilard
Tak jak wspomniałem, mamy do czynienia ze szpiegowskim melodramatem, choć wypadałoby raczej powiedzieć melodramatem szpiegowskim. Właśnie ta kolejność rzetelniej oddaje wartość Sprzymierzonych. Rzecz dzieje się w Maroku podczas II wojny światowej (1942 rok). To tu zostaje wysłany Max Vatan (Pierce Bro … Brad Pitt), oficer brytyjskiego wywiadu, aby wraz z lokalną działaczką francuskiego Ruchu Oporu Marianne Beausejour (Marion Cotillard) „zneutralizować” nazistowskiego ambasadora. Aby wkupić się w łaski tamtejszych oficerów, para podaje się za małżeństwo z Paryża, opowiadające się za rządem Vichy. Los jednak ponownie okazuje się przewrotny i w trakcie wykonywania misji pomiędzy partnerami zawodowymi rodzi się niesłychanie mocne uczucie. Po pomyślnym zakończeniu zadania, osiedlają się w Londynie i zakładają rodzinę. Sielanka nie trwa niestety zbyt długo – okazuje się bowiem, że Marianne pod płaszczykiem kochającej żony ukrywa tajemnicę, która może zaważyć nie tylko na losach szczęśliwego małżeństwa, ale także na losach całej wojny. Wówczas Max rozpoczyna niebezpieczną grę z czasem oraz z samym sobą, próbując udowodnić niewinność swej ukochanej.
Początek filmu to istna gratka dla miłośników gatunku szpiegowskiego – nieustające napięcie, praca pod przykrywką, obawa przed wykryciem oraz eskalacja w postaci rewelacyjnie poprowadzonej strzelaniny w pałacu ambasadora. Cały ten pozytywny obraz psuje jednak kilka uchybień filmowców. Po pierwsze, ulice Maroka sprawiają wrażenie niezwykle sztucznie zaludnionych – przypadkowi gapie niby są zaprzątani własnymi sprawami i poruszają się w sposób losowy, lecz robią to w tak bardzo przypadkowy sposób, iż przywodzą na myśl podstawionych agentów Gestapo. Po drugie, czasem wręcz razi naiwność scenariuszowa, gdy nasi bohaterowie w banalny sposób się demaskują, a nadal pozostają nie wykryci. Z tym punktem łączy się natomiast rzecz trzecia, którą niewątpliwie jest całkowite odrętwienie aktorskie Brada Pitta. Niestety, co mogę zdradzić już w tej części recenzji, jest ono obecne w trakcie trwania całego filmu. Pitt sprawia wrażenie nieobecnego, skołowanego faktem, że ktoś kazał mu w tym momencie występować. Z racji tego, iż jest to jedna z dwóch najważniejszych osób na ekranie, to znacząco wpływa na odbiór dzieła, a także ocenę końcową. W kontraście do jego występu stoi Marion Cotillard, która, prezentując cały posiadany kunszt, wręcz cieszy się ze swojego udziału w prezentowanych wydarzeniach. Przywodzi mi to na myśl scenę, gdy podpierający ściany w klubach dyskotekowych, markotny i gnuśny chłopak jest nagminnie proszony do tańca przez swoją pełną życia partnerkę. Sami widzicie – zarówno w rzeczywistości jak i w filmie nie wygląda to zbyt ciekawie …
Wspomniałem o pewnej naiwności twórców w kreowaniu wydarzeń. Fakt, jest ona momentami znaczna, lecz do czego został zaaranżowany tak wybitny specjalista jak Robert Zemeckis? Początkowo, gdy jeszcze nie omamił nas on swymi sprawdzonymi metodami wzbudzania poruszenia wśród widzów, jesteśmy w stanie wychwycić i ganić umowność z jaką przedstawiane nam są koleje zdarzeń. Trwa to jednak chwilę, mniej więcej do zakończenia epizodu w Maroku, po którym z wypiekami na twarzy i skupieniem godnym stoików obserwujemy każdy kolejny kadr i każdą kolejną scenę bez zwracania uwagi na jakieś mało istotne uproszczenia fabularne. To stanowi zarazem największy atut widowiska – mimo, że mamy do czynienia z, bądź co bądź, melodramatem, to bite dwie godziny nie możemy oderwać wzroku od kinowego ekranu. Dodajmy także, że Zemeckis doskonale buduje naszą wieź z postaciami, dzięki czemu naprawdę zaczyna zależeć nam na ich losie. Najlepszym ku temu dowodem jest fakt, iż nie przeszkadza w tym nawet skąpstwo aktorskie zaprezentowane przez Brada Pitta (naprawdę!). Do zasług reżysera należy ponadto zaliczyć zarazem płynne tempo akcji, brak niepotrzebnych przestojów oraz wydłużeń, a także niezwykłą przejrzystość treści, zwieńczone rozbudowaną i rzeczywiście niespodziewaną końcówką.
Mówiąc o epizodzie w Maroku twierdziłem, że wówczas zadaniu nie sprostali scenografowie. Co prawda, ujęcia były staranne i sterylne, lecz koniec końców byliśmy w Afryce Północnej. Brakowało charakterystycznego dla niniejszych regionów temperamentu, toteż traktowało się ją z przymrużeniem oka. Co nie udało im się w kraju Lwów Atlasu, udało się nadrobić (z nawiązką) w dalszej części produkcji. Drugowojenny Londyn oraz francuskie wioski sprawiają wrażenie wyjętych z historycznego kalendarza. Dzięki nim osiągnięto niesamowity klimat tamtych czasów, nie rażąc przy tym widzów przesadną estetyką. Podobną dewizę „skromnie, acz dosadnie” przyjął Alan Silvestri przy tworzeniu ścieżki dźwiękowej. Muzyka nie nastręcza się widowni, delikatnie podkreślając jedynie obserwowane zdarzenia. Pod tym względem Sprzymierzonym nie można niczego zarzucić.
Zobacz również: Sprzymierzeni – plakat oraz kolejny spot produkcji z Bradem Pittem!
Cóż powiedzieć na zakończenie. Sprzymierzeni to naprawdę kawał solidnego rzemiosła spod ręki Roberta Zemeckisa, który udowadnia, że Forest Gump i Cast Away nie były wypadkami przy pracy. Film obfituje we wszystko, w co powinien obfitować – pełno napięcia, pełno emocji, urokliwa aktorka i twardy, choć nieco zmęczony aktor. Pozycja obowiązkowa dla każdego, kto poszukuje ambitniejszej i bardziej oryginalnej opowieści melodramatycznej. Czy będzie się liczyła przy okazji rozdawania nagród filmowych? Ciężko powiedzieć, choć niejednokrotnie niedocenianie przypadki potrafiły napsuć krwi faworytom. Tak czy owak, Sprzymierzeni już wygrali. Wygrali miejsce w moim sercu.
Ilustracja wprowadzenia: materiały prasowe