Ted is coming, again…
Kiedy w czerwcu 2012 roku po raz pierwszy na ekranach kin pojawił się pluszowy miś hedonista, wielu zaczęło ostro krytykować jego bezpretensjonalność, wielu zaś chwalić jego niepoprawność polityczną. Bez wątpienia zaliczam się do tej drugiej grupy, nie tyle co przez poglądy, a bardziej przez wiek. Powiedzmy sobie szczerze, że zarówno „Ted”, jak i jego sequel nie są komedią dla wszystkich! Specyficzny, bezpośredni humor nawiązujący do współczesnej popkultury oraz współczesnych środków rozrywki celuje w osoby między 16 a 35 rokiem życia. Cokolwiek mówiono o „Tedzie”, film okazał się hitem, ba! nawet pozycją kultową w swoim gatunku, skazaną na kontynuację. Kontynuację będącą niczym innym jak powtórką z rozrywki, która fanów pierwszej części na pewno nie zawiedzie!
Tytułowy pluszowy miś wraz z Tami-Lynn przechodzą przez trudny okres w małżeństwie. Bohaterowie dochodzą do wniosku, że lekiem na całe zło może być dziecko, niestety droga do macierzyństwa nie będzie dla pary prosta. Według wymiaru sprawiedliwości Ted nie ma praw do adopcji, ponieważ nie jest osobą. Główny bohater rozpoczyna więc batalię z systemem, w której pomoże mu „burzowy kumpel” John (Mark Wahlberg) oraz młoda prawniczka Samantha (Amanda Seyfried).
Fenomenem pierwszej części „Teda” była bez wątpienia stworzona przez Setha MacFarlane kreacja głównego bohatera. Czy komuś z Was przed seansem „jedynki” postać pluszowego misia kojarzyła się z rzucaniem bluzgów, jaraniem trawy, chlaniem na umór i uprawianiem seksu w miejscach publicznych? Siłą rzeczy w nowym „Tedzie” zabrakło powiewu świeżości, nie oznacza to jednak braku humoru, który nadal potrafi bawić do łez. Akcja trzyma dobre tempo, przedstawiając nam parodie spraw sądowych i amerykańskiego stylu życia. Fabuła wciąż oparta jest mocno o relacje przyjacielskie między bohaterami, których wzajemne żarty to nic innego jak dorzucenie do pieca jeszcze większej ilości sprośności. Produkcja to seria skeczy, które czerpią garściami z popkultury. Podczas seansu usłyszycie całą masę odniesień do takich hitów jak: „Rocky”, „Star Trek”, „Gwiezdne Wojny”, „Park Jurajski”, „Uprowadzona”, „Władca Pierścieni” czy „Wojownicze Żółwie Ninja”. W filmie zobaczycie również wiele wręcz chamsko lokowanych produktów, które przy perfidnym charakterze całego obrazu nie rażą o dziwo w oczy.
„Ted 2” to, oprócz śmiechu po pachy, wyborowa obsada! Jak Mark Wahlberg był pewniakiem dla utrzymania dobrego poziomu na pierwszym planie, nie można tego było powiedzieć o Amandzie Seyfried. Bez obaw! Aktorka o spojrzeniu Golluma (kto już widział ten wie, o czym mówię) podołała zadaniu, kreując o wiele ciekawszą postać niż Mila Kunis w „jedynce”. Wspomnieć należy również o jak zwykle bezbłędnym Morganie Freemanie oraz epizodycznej roli Liama Neesona, będącego jednym z wielu świetnych smaczków produkcji. Bolączką historii znów stał się jej czarny charakter. W rolę złoczyńcy ponownie wcielił się Giovanni Ribisi, wnosząc na ekran więcej zażenowania niż humoru. Pochwały należą się przede wszystkim reżyserowi. Seth MacFarlane po słabej produkcji, jaką był bez dwóch zdań „Milion sposobów, jak zginąć na Zachodzie”, powraca do sprawdzonego już „Teda” – co najważniejsze nie niszcząc jego „dobrej marki”.
„Ted 2” spełnia w pełni swoje najważniejsze zadanie – nie zawodzi fanów, dostarczając im niespełna dwie godziny świetnej, choć mało eleganckiej rozrywki. Produkcja stara się też przemycić morał, zadając pytania czym jest człowiek i co go definiuje. Film ogląda się niczym kolejny dobry epizod lubianego serialu, który nie skończy się raczej na drugim odcinku. Jeśli nie podobał Ci się „Ted”, to nie polecam seansu jego kontynuacji, w której wszystko, co zniesmaczyło Cię wcześniej, teraz doprowadzić może do torsji… Jeśli jednak tak jak ja chciałbyś, by i Twój miś z dzieciństwa mógł przechylić z Tobą „50tkę”, to z seansu wyjdziesz więcej niż zadowolony!
Za seans dziękujemy: