Powoli następuje dobra tendencja w polskim kinie, gdzie zaczyna podejmować się tematy, o których historia milczy lub kłamie, a nie po milion razy przeprasza się Żydów za niewiadomo co. Po przypomnieniu o Żołnierzach wyklętych nadszedł czas na sprawę rzezi wołyńskiej. Tym razem temat podjął zapewne jeden z najbarwniejszych obecnie polskich reżyserów, Wojtek Smarzowski, który już w swojej Róży udowodnił, że wie, jak opowiadać o motywach prześladowań i nie boi się ukazywać bolesnej prawdy. Czy jego Wołyń zadowoli wygórowane oczekiwania i zaspokoi narodową potrzebę rekompensaty za krzywdy?
Całe kresy wschodnie w latach 30. ubiegłego wieku okazują się być bardzo niestabilnym i etnicznie pomieszanym regionem, gdzie jeszcze przed rozpoczęciem wojny na niebezpieczny poziom wzrastały nastroje nacjonalistyczne. Wrogość między miejscowymi tylko się wzmagała wraz z każdym nowym okupantem. Wpierw wkroczyli Sowieci, później Niemcy, a ostatecznie sprawy w swoje ręce wzięła nacjonalistyczna partyzantka pod wodzą sowieckiego pachołka i zbrodniarza wojennego, Stefana Bandery. Wojtek Smarzowski poświęca dużo czasu na nakreślenie tego, jak wyglądał świat, w którym przyszło mu opowiadać historię. Fabuła pozornie skupia się na młodej córce polskiego gospodarza, która za konia, krowy i ziemię zostaje wydana za starszego od niej gospodarza. Ślub z przymusu to jednak jedna z lepszych rzeczy, jaka ją podczas seansu spotka. Już chwilę po nocy poślubnej nowy mąż zostaje wcielony do wojska, a ona sama musi zaopiekować się gospodarstwem i dwójką dzieci, podczas gdy dookoła rosną antypolskie nastroje.
Zobacz również: recenzja filmu Jestem mordercą!
Co za rzadko się w polskim kinie zdarza, Smarzowski nie wymaga od widza wcześniejszej wiedzy na temat realiów epoki, ale wszystko sam przedstawia w swoim dziele, które dzięki temu stanowi autonomiczny twór, przystępny dla osób nawet nie będąchych z historią za pan brat. Tym bardziej, że kreacja świata nie ogranicza się jedynie do pokazania wewnętrznych konfliktów i antagonizmów, ale dostajemy również wgląd w trudy codzinnego życia oraz piękne zwyczaje ślubne mieszkańców pogranicza, które jak się okaże, będą parabolą do późniejszych wymyślnych sposobów egzekucji. Może i przydługa, ale bardzo słusznie umieszczona sekwencja rozpoczynająca Wołyń ilustruje najlepiej ideę reżysera. Smarzowski w swoim filmie chce siać miłość. Brzmi to może wręcz paradoksalnie, ale na tle tych wszystkich zbrodni autor stara się, ile może, by pokazać straty po każdej stronie i usprawiedliwić zarówno Polaków jak i Ukraińców. Oczywiście w polskim kinie nie mogło zabraknąć elementu pokrzywdzonych Żydów, którzy nikomu nic nie zrobili, a zginęli jako pierwsi i jeszcze polskie pany wskazywały nazistom, gdzie strzelać. Podobnie sceny rzezi lachów przeplatane są porządnymi Ukraińcami, którzy ratują życie naszych rodaków. Smarzowski chciał zadowolić wszystkich, a trochę przez to każdego mógł zdenerwować i przede wszystkim osłabił wymowę własnego dzieła. Głupio jest krytykować zamysł siania miłości, ale takie asekuranctwo i ciągłe przepraszanie już i tak zdominowało polskie kino. Pal licho prawdę historyczną, miło by było dla odmiany zobaczyć film innego typu, bardziej budujący i trzymający w pełni polską stronę interesów.
Miłość do własnego narodu odmierza się nienawiścią do drugiego.
Gdyż Wołyń to nie jest prawicowo-prawilny film patriotyczny, dlatego też trafia na festiwale i będą się nim zachwycać media w przeciwieństwie do chociażby Historii Roja. Reżysera należy pochwalić za to, że stara się szerzyć politykę miłości i pojednania. Widz, któremu odpowiada taka opcja, będzie zachwycony. Jednakże to dalej dość bezpieczny sposób opowiadania historii, po którym nie ma się co dziwić, że później Niemcy zgłaszają zażalenia o wypędzenie, Ukraińcy mają kolejny powód do pałania nienawiścią, a Żydzi znów zorganizują protest przed polską ambasadą żądając przeprosin za holokaust. Po obejrzeniu Wołynia duma narodowa raczej nie rośnie, wybrano bardziej złożone, niejednoznaczne ukazanie prawdziwych wydarzeń, a czy to dobrze, czy źle, raczej każdy sam musi sobie wybrać.
Od strony technicznej nie ma rewelacji, choć scena bitewna przypomina wręcz Szeregowca Ryana i te pół minuty robi spore wrażenie. Smarzowski nie kręci z taką werwą jak chociażby Polański. Tutaj dominują cienie i niedoświetlenia. Często po prostu nie widać, co się dzieje na akranie. Podobnie wygląda sprawa w przypadku dużej części drastycznych widoków, które reżyser raczej tylko napomyka i często widz w ogóle nie widzi, co takiego wstrząsnęło bohaterami. Scenografia to kwestia bardziej umowna i zdecydowanie skromna. Nie do końca widać na ekranie te miliony władowane w produkcję, skoro wszystko dzieje się w lasach i na łąkach, a oświetlenie wykorzystano naturalne. Ilość krwi i flaków jednak faktycznie szokuje. Bardzo graficznie ukazano mordowanie i dzięki temu Wołyń na pewno jest niezwykle mocnym filmem, który mimo pięknej i romantycznej otoczki nie boi się dosłownie ukazać niewyobrażalnej krzywdy i cierpienia. Widać w tym elemencie charakterystyczny znak firmowy Smarzowskiego, który bez ceregieli wrzuca przemoc w tygiel emocji, nie piętnując, tylko beznamiętnie ukazując wszystko jak jest, jeszcze silniej oddziałowując tym samym na zaskoczonego widza. Aczkolwiek mimo miłosiernych intencji autora, to właśnie przez ten dobitny i niezwykle intensywny finał, nieuchronną rzeź, Wołyń zostanie zapewne zapamiętany w panteonie polskiej kinematografii.
Gdyż gdzieś nie ma w ogóle co roztrząsać, czy to film dobry, czy zły. Recenzowana tu produkcja zjada na śniadanie większość tego, co się w naszym kraju kręci. Wołyń bezapelacyjnie reprezentuje poziom światowy, przede wszystkim w kwestii fabularnej, a odstaje tylko nieco pod względem technicznym. Tylko że przy takiej fabule i takim temacie niektóre kwestie schodzą na dalszy plan. Dlatego trochę też pominąłem aktorów, a warto wiedzieć, że i oni wykonali kapitalną robotę. Absolutnie każdy powinien zapoznać się z tą historią, mimo iż jest ona dołująca, smutna i drastyczna, to również ważna i rzetelnie opowiedziana. Misja spełniona. Ten film to świetny sposób na utrwalenie w zbiorowej świadomości wydarzeń, które powinny być dobrze znane.