Zaćma – recenzja nowego filmu Ryszarda Bugajskiego

Jednym z ważniejszych polskich reżyserów ostatnich lat na pewno pozostaje Ryszard Bugajski. Tworzy on kino, jakie nie kojarzy nam się zbyt dobrze. Jest to kino zaangażowane, uwikłane w sytuacje społeczną i z misją otworzenia widzowi oczu na ważne sprawy. W jego dwóch ostatnich filmach nie brakowało kwestii politycznych, odkłamywania historii i przypominania niewygodnej prawdy. Jednak mimo tak grząskiej i ryzykownej tematyki zarówno Generał Nil jak i Układ zamknięty stały na bardzo wysokim poziomie. Reżyser prócz niesienia misji potrafił też przedstawić ją w ciekawy sposób i tak naprawdę nie skupiał się na nachalnym moralizatorstwie czy demaskacji, lecz zawsze w centrum swojego świata stawiał człowieka i jego tragedię. Nie inaczej ma się sprawa w przypadku omawianej tu produkcji, o wymownym tytule Zaćma.

To opowieść o przemianie jednej z najbardziej sadystycznych funkcjonariuszek UB, Julii Brystygierowej, która pod koniec swojego życia próbuje odnaleźć Boga lub przynajmniej uzyskać zrozumienie. W tym celu udaje się więc do ośrodka dla ociemniałych na spotkanie z Prymasem Polski, kardynałem Stefanem Wyszyńskim. Dostać się przed oblicze duchownego nie będzie tak łatwo, jak to pozornie może się wydawać i byłą oprawczynię czekają wpierw próby i upokorzenia. Całość opiera się oczywiście o autentyczne wydarzenia i stanowi swoisty biograficzno-autorski portret historycznej postaci, próbę zrozumienia jednej z największych zbrodniarek minionego systemu.

Zobacz również: recenzja Zjednoczone stany miłości!

Bugajski nie byłby sobą, gdyby ukazał główną bohaterkę jedynie w czarnych barwach. Reżyser, w przeciwieństwie do Macieja Pieprzycy w Jestem mordercą, zagłębia się w przeciwną drogę. Srawdza, ile musi przebyć ktoś, kto ze złej osoby pragnie stać się dobrą. W tym przypadku to portret dużo bardziej intymny niż przy sylwetce policjanta, próbującego złapać Wampira. Julii Brystygierowej nie brakuje woli do zmiany, lecz za jej deklaracjami nie idą czyny. Pytanie zresztą, czy taka przyszłość w ogóle zasługuje na przebaczenie? Gdzie w tym wszystkim miejsce dla Boga? Autor na pewno nie usprawiedliwia, ani nie wybiela kata. Kolejne sceny naznaczone są cierpieniem Julii, będącym jednocześnie jej pokutą oraz sprawdzianem na prawdziwość woli przemiany. W przeciwieństwie do poprzednich swoich dzieł, tym razem Bugajski nie tylko rzetelnie adaptuje wydarzenia, ale naznacza je również sporą symboliką i scenami o wymowie metaforycznej. Funkcjonariuszka Urzędu Bezpieczeństwa dosłownie spotyka Jezusa, a ten miłosiernie jej wybacza, jednocześnie wymierzając też adekwatną karę.

Twórcy akcent położyli na podróż w głąb psychiki jednostki. Specyfika ówczesnych czasów zostaje zaledwie zarysowane przy możliwie małych nakładach scenograficznych i kostiumowych. Kazimierz Kaczor zalicza dobitny epizod, choć wydający się na wyjęty z nieco innego film. Tak samo retrospekcje przejawiają się w skromnych ilościach, tworząc z Zaćmy nie lekcję historii, ale o wiele bardziej uniwersalny głos w dyskusji o odkupieniu człowieka i możliwości faktycznej zmiany. Taki wariant opowiadania na pewno bardziej przemówi do znawców tematu, lecz osoby niezaznajomione z postacią „Krwawej Luny” może nieco zniechęcić. Nie jest to łatwa historia, a reżyser tego spotkania wcale nie ułatwia. Aczkolwiek wie, co robi, i to właśnie skromne sceny, długich dialogów dwóch osób wychodzą mu najlepiej.

Dzięki świetnie poprowadzonym aktorom. Stosunkowo mało popularna aktorka Maria Mamona niczym Blake Lively w 183 metrach strachu wychodzi poza swoją sferę komfortu i sukcesywnie zaczyna być poddawana kolejnym mękom w imię walki o swojego ducha. Reżyser dokładnie odwzorowuje przemianę bohaterki wieloma akcentami wizualnymi. Julia pokazuje twarz bez makijażu, kiedy torturuje więźniów, a już na spotkanie z prymasem przychodzi w pełni umalowana. Pytanie więc, czy jej postawa nie jest tylko założoną maską, z której zrezygnuje, gdy będzie jej to na rękę? Podobnie cały film rozgrywany został na subtelnościach. Cierpienie niczym postać grana przez Janusza Gajosa przemyka na drugim planie, nie czyniąc pretensji, lecz z ciekawością nie dając spokoju oprawcy. W kulminacyjnej scenie rozmowy z Wyszyńskim, brawurowo sportretowanym przez niedocenianego Marka Kalitę, wykorzystywany jest cały kinematograficzny arsenał, zaczynając od zmieniających się kątów, po granie przestrzenią i odległością między bohaterami czy ich postawą. Bugajski daje popisowy pokaz kręcenia scen dialogowych, trochę za bardzo zagłębiając się w świat przeżyć zewnętrznych i odcinając od rzeczywistości. Prezentowany przypadek tyczy się jednostki i trudno go przenieść na wyższą skalę, by mógł coś powiedzieć o całym systemie czy błędach historii.

Zaćma to skromny, osobisty, dramat psychologiczny. Nie epatuje przemocą na marne, nie sili się na ratowanie zbiorowego sumienia świata. Tym razem widz nie dostanie jasnej odpowiedzi, przez co brakuje pewnego zdecydowania. Pytanie, czy za niedostatkami obrazu nie stoją braki w budżecie, pewnie na zawsze pozostanie bez odpowiedzi. Zgłębiając się w duszę jednej osoby reżyser uczynił historię nieco zbyt uniwersalną. Wciąż jednak mistrzowsko sportretowano przemianę i jako studium przypadku Zaćma wypada hipnotyzująco. Jej uniwersalność to jednocześnie wada i zaleta. W przyjętych rozwiązaniach artystycznych zabrakło zachłanności i bezwzględności. Jednakże w kategorii obrazów o poszukiwaniu odkupienia najnowszy film Bugajskiego wyróżnia się rzetelnym podejściem i złożonością. To trudny seans i świata nie zbawia, ale wzbogaca widza, jeśli ten wykaże się odpowiednim skupieniem.

Zobacz również: recenzja kryminału Jestem mordercą!

Dziennikarz

Miłośnik prawdziwego kina, a nie tych artystycznych bzdur.
Jeśli masz ciekawy temat do opisania, pisz tutaj - [email protected]

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zarejestruj się, jeśli nie masz konta Nie pamiętasz hasła?