Recenzja Spectre – pierwsi w Polsce oceniamy nowego Bonda!

Fascynujące, że ten facet ciągle wywołuje dreszczyk emocji. Jest bohaterem najdłuższej serii filmowej w historii, towarzysząc widzom od ponad pięćdziesięciu lat. Realizatorzy znaleźli złoty środek, co pewien czas wymyślając Bonda na nowo, uaktualniając go, dostosowując do zmieniającego się świata. Czwarty film Daniela Craiga w roli agenta 007 jest naturalną kontynuacją poprzednich produkcji. James ciągle motywowany zemstą, nie bacząc na zakazy MI6, poszukuje ludzi odpowiedzialnych za śmierć M i Vesper, łącząc brutalną siłę płatnego zabójcy z jakże ważnym honorem i bezczelnym, szelmowskim uśmieszkiem. Po obejrzeniu Spectre trudno nie oprzeć się wrażeniu, że ta dobrze naoliwiona maszyna przejawia pierwsze oznaki zmęczenia. Przed kolejną podróżą chyba przyjdzie pora na wymianę składu.

Spectre 1

Otwierająca sekwencja pokazuje, jak piekielnie ambitnym reżyserem jest Sam Mendes. Dzień śmierci w Mexico City, kamera szybuje nad kolorową paradą, wyłapuje jedną postać, by po chwili pozostać przy kolejnej – para w maskach śmierci przechodzi przez tłum, wchodzi do hotelu, wjeżdża windą na piętro, a potem zamyka się w pokoju. To James ukrywał się pod maską kościotrupa – wychodzi przez okno, pokonuje niczym baletnica kilka gzymsów, by z karabinem snajperskim w ręce przyczaić się i przyjrzeć dziejącej się po drugiej stronie ulicy rozmowie. To wszystko w jednym ujęciu! Z kapitalnie nadającej atmosferę i tempo muzyką sekwencja ta nadaje się do wielokrotnego oglądania. Łącznie z całą resztą – wysadzeniem połowy budynku, pogonią wśród tłumu, po bijatykę w śmigłowcu. Ten genialny początek ustala nastrój na resztę filmu – gonitwy na łeb, na szyję przeplatać się będą ze spokojniejszymi, ale podminowanymi niepokojem sekwencjami. I tematycznie nie przypadkowo mamy do czynienia ze Świętem Zmarłych – duchy wystawać będą zza każdego rogu, a trup ścielić się będzie gęsto przez cały czas.

spectre 3

Bond, w poszukiwaniu śladów pewnej potężnej organizacji, która niczym ośmiornica swoje macki wydaje się mieć wszędzie, znów będzie działał wbrew swoim przełożonym. Choć Q (Ben Whishaw) na polecenie M (Ralph Finnes) wstrzyknie agentowi specjalny nadajnik, ten wcale nie zamierza zbyt długo spędzać czasu w swoim kawalerskim mieszkaniu w Chelsea. Rusza do Włoch w poszukiwaniu kolejnego śladu. A w Londynie szykuje się zmiana warty – C (Andrew Scott) to nowy szeryf w mieście, który planuje zamknąć „projekt 00” jako przestarzały. Na zbliżającej się konferencji w Tokio osiem państw zdecyduje o przyszłości międzynarodowego projektu do walki z terroryzmem, korzystającego z nieograniczonych narzędzi do inwigilacji. Drony i podsłuchy mają zastąpić siatkę agentów z licencją na zabijanie. Wielki Brat patrzy!

bond

Gdy przypomnę sobie, w jakich warunkach i z jaką swobodą oraz lekkością operowali Roger Moore i Sean Connery, to nic, tylko im pozazdrościć. Już Pierce Brosnan nie miał łatwo, bo M (Judi Dench) co chwilę wspominała, że jest on „reliktem poprzedniej epoki”. A Craig nie tylko musi walczyć o swoją niewdzięczną pracę, w której co chwila ktoś chce go zabić, to jeszcze nie ma szans na jakąkolwiek stabilizację – jego partnerki giną lub znikają bez śladu. Co w takim razie pcha go do przodu? Najpierw zemsta, potem honor, na końcu poczucie obowiązku. W Skyfall stracił figurę matki, w Spectre wątek rodzinny znów powraca i nie będzie to miłe spotkanie po latach. Toksyczne związki, cynizm i wszechobecna śmierć rządzą światem 007 i trudno nie oprzeć się wrażeniu, że dwudziesty czwarty z cyklu film jest jednym z najbardziej poważnych, ponurych odcinków w serii. Począwszy od grobowej, okropnej piosenki przewodniej, która za nic nie wchodzi do głowy, tylko kilka razy znajdzie się miejsce na uśmiech.

spectre04

Poprzedni film, przygotowany na uroczystą, 50. rocznicę filmów o przygodach Bonda, był swoistym hołdem złożonym poprzednikom, i tutaj mamy wrażenie, że The Best of Bond ciągle trwa. Nie zdradzając zbyt wiele, Mendes nie tylko cytuje motywy z ikonicznych filmów z Connerym i Moore’em, ale też z Casino Royale – scena kolacji w pociągu jest niestety tylko gorszą wersją niezapomnianego spotkania Craiga z Evą Green. Reżyser chce równocześnie pozostawić na całości mocne wrażenie, wyżywając się w artystycznie wyrachowanych sekwencjach (ekspresjonistyczne oświetlenie, niecodzienne ujęcia kamery). Jednak najważniejsze, że nie zapominał o tym, co jest oliwką w tym wstrząśniętym, a nie zmieszanym drinku – scenach akcji. Wspaniale zaaranżowanych bijatykach, precyzyjnych, siejących chaos pościgach i brawurowych wyczynach kaskaderskich. Jeżeli coś nie zawodzi w Spectre, to Craig łamiący kości aż miło i strzelający z precyzją Chrisa Kyle’a, kierujący samochodem lepiej niż Kubica, sprawdzający się za sterami każdego pojazdu na niebie i ziemi. Nawet samolotu bez skrzydeł.

spectre

Coś jednak w najnowszym Bondzie zawodzi – bo nie będę oszukiwał, że mamy do czynienia z arcydziełem. Bardzo umiarkowane oklaski podczas pierwszego publicznego pokazu w Londynie mogły być wyrazem znużenia. Czas trwania projekcji, około 140 minut, to przynajmniej kwadrans za dużo. Film może ma swoje tempo, ale momentami jest zbyt sennie. Montażyści mogliby z pokorą wyciąć kilka dłużyzn. Choć i tak mam wrażenie, że pewne sceny zostały już potraktowane po macoszemu i zostało z nich niewiele. Zdradzę tylko, że Monica Bellucci nie zasłużyła na tak marny epizod, w jakim przyszło się jej pojawić.

Spectre 2

Drugi duży problem to postacie drugoplanowe. Ani Finnes, ani Whishaw czy grająca Moneypenny Naomi Harris nie mają tyle charyzmy, ile jedna Judi Dench. Brak jej bohaterki czuć najbardziej. Kobiecy pierwiastek, feminizm i głęboki sarkazm zniknęły jak ręką odjął. Lea Seydoux, Francuzka o niebanalnej urodzie, miała przełamać stereotyp pięknej – próżnej dziewczyny Bonda. Niestety, jej Madeline Swann jest na tyle pasywna i nijaka, że zupełnie nie wiem, co – poza piękną figurą i młodym wiekiem – może Jamesa w niej pociągać. I jeszcze dwa czarne charaktery – żaden z nich nie prezentuje czegoś, czego nie widzieliśmy w poprzednich wcieleniach. Scott wsławił się jako wyśmienity Moriarty w serialu BBC Sherlock – tu od samego początku, gdy pojawia się na ekranie, wiemy, że nie będzie to miły facet. Z przykrością donoszę również, że Christoph Waltz powtórzył dokładnie rolę z Bękartów wojny: poprawna kreacja głównego przeciwnika 007 to nie jest komplement. Może Javier Bardem był zbyt kolorowy, może Mads Mikkelsen zbyt ponury, ale oni byli wyraźni i zapadli mi w pamięć. Jest go też zwyczajnie mało na ekranie. Postać Franza ugięła się pod ciężarem historii…

spectre 4

Tematycznie film podejmuje kilka ważnych współczesnych motywów: państwa szpiegujące obywateli, groźby zamachów terrorystycznych, prywatne koncerny zaangażowane w sprawy rządów. To też kontynuacja myśli z poprzedniej części. Ale chyba największym rozczarowaniem jest poziom emocjonalny. W Casino Royale poruszał związek z Vesper, w Quantum of Solace zabliźniały się świeże rany, w Skyfall życie M było zagrożone. W Spectre ani przez chwilę nie czuć, że Bondowi tak naprawdę na czymś zależy. James udowadnia nie raz, że jest niemalże Supermanem. Szkoda tylko, że facet ze stali zapomniał po drodze o prawdziwych uczuciach.

http://www.youtube.com/watch?v=tk7Hr1osA70

Mimo wspomnianych słabości trudno zupełnie przekreślać film, który ma w sobie tyle siły, uroku i oryginalności. Który wyznacza trendy we współczesnej kulturze, kreuje ikony, porywa tłumy, działając na wyobraźnie milionów. Spectre nie jest filmem złym. Pewnie bez porównania do poprzedników stałby dość wysoko. Tylko Sam Mendes ustawił sobie piekielnie wysoką poprzeczkę, której nie udało mu się przeskoczyć. On i Daniel Craig stanowili zgrany duet – ale mam wrażenie, że ten format się wyczerpał. Pora na uroczystą zmianę warty.

Redaktor

Dziennikarz filmowy i kulturalny, miłośnik kina i festiwali filmowych, obecnie mieszka w Londynie. Autor bloga "Film jak sen".

Więcej informacji o
, ,

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zarejestruj się, jeśli nie masz konta Nie pamiętasz hasła?