„I am the end” – recenzja body horroru „Contracted: Phase II”

„Contracted” Erica Englanda, ubiegłoroczny indie-horrorowy skarb, doczekał się sequela. Zupełnie niepotrzebnie, jako że pierwszy film z ewidentnie budowanej serii stanowił zamkniętą i satysfakcjonującą opowieść. Opatrzona podtytułem „Phase II” kontynuacja zbacza z toru, którym podążał film Englanda. Okazuje się obrazem beznamiętnym i przekombinowanym.

Bohaterem „Phase II” jest Riley McCormick (Matt Mercer), który w finalnym akcie poprzedniego filmu miał okazję odbyć bardzo nieprzyjemny stosunek seksualny z powoli rozpadającą się Samanthą (Najarra Townsend) – ofiarą nieuleczalnego wirusa. Chłopak zaczyna odczuwać skutki tego zbliżenia: jego oczy zabarwiają się na czerwono, a rozpęczniałe zadrapania na plecach tryskają żółtawym łojem. Coś złego dzieje się nie tylko z Rileyem, ale i z innymi zakażonymi ofiarami – coś, czego nie da się powstrzymać.

Matt Mercer kreuje okropnego bohatera centralnego. Jego Riley nie tylko gardzi nieszczęściem i bólem otaczających go ludzi, ale też zaraża ich – całkiem dosłownie – własną niedolą. To zapatrzony w siebie egoista, skupiony na swych potrzebach i lękach, traktujący każdego instrumentalnie. Zdeprawowania McCormicka dowodzi już flashback z początku filmu, ujawniający, że przeszedł on obojętnie obok gwałconej przyjaciółki. Decyzja scenarzysty, Craiga Walendziaka, o umieszczeniu Rileya w sercu wydarzeń filmu jest co najmniej chybiona.

Co więcej, Mercer nie dysponuje takim talentem, jakim operowała Najarra Townsend. Nie wkłada w swą rolę odpowiednio dużo emocji, przez co nie wzbudza w widzach empatii. Zniechęca do siebie antypatycznym usposobieniem, jest na przemian zimny i odpychający; ze względu na to kibicowanie mu w walce z chorobą staje się nie lada wyzwaniem. Na tle aktorów drugoplanowych Mercer wypada, bądź co bądź, nieźle – przynajmniej warsztatowo. Charley Koontz i Marianna Palka, oboje letargiczni, mimiką twarzy oraz choreografią ciała tworzą postaci nie tylko daremne, ale i pociągające za sobą daremne wątki. Dzieckiem niekończących się błędów scenopisarskich okazuje się też BJ, nosiciel tajemniczego wirusa i sprawca wszystkich zawirowań. BJ nie jest już budzącą grozę zagadką, a lepem na ekranowe klisze: mordującym grzeszników psychopatą, a jednocześnie… terrorystą, w imię swych wartości skłonnym wysadzić w powietrze szpital. Jego obecność w filmie to wierutna bzdura.

Tak oto mądry, skromny horror, inspirowany prawdziwą historią nekrofila zabawiającego się synchronicznie z kobietami zarówno pozbawionymi pulsu, jak i tętno posiadającymi, przetransformował się w wyzbyty sensu bełkot. „Contracted” Erica Englanda rozkręcał się powoli, budując napięcie i karmiąc widza tajemnicą. Był filmem wspaniale niedopowiedzianym, opartym na wrażliwości reżysera, akcentującym swoją socjologiczną problematykę – opowiadał w końcu o samonienawiści, samotności, rozpadzie ciała, ale i osobowości. „Phase II” jest antonimem stopniowego budowania nastroju grozy, a jego bohaterowie cierpią wyłącznie z powodu rozterek cielesnych. To film absolutnie inny niż jego prequel, chaotyczny i efekciarski. Znajdą się, oczywiście, i zalety reżyserowanego przez Josha Forbesa projektu: główny motyw muzyczny przyprawia o dreszcze, imponują efekty charakteryzatorskie Mayery Abeity oraz design sceny otwierającej film (w której wystąpiła Townsend). Dwie kanie to jednak nie grzybobranie, a „Contracted: Phase II” nie zasługuje na opinię udanego horroru.

 

Stały współpracownik

Autor bloga HisNameIsDeath.wordpress.com

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zarejestruj się, jeśli nie masz konta Nie pamiętasz hasła?