Dziecko można wychowywać surowo i rygorystycznie lub rozpieszczać je miłością. Disney wybiera tę drugą opcję i z największą troską oraz rozwagą dba o odpowiednie treści dla najmłodszych milusińskich. Po trzech emocjonujących sezonach łudząco podobna do Hanny Montanny seria trafia w końcu do kin. Pewnie wszyscy myślicie, że to najgorszego sortu abominacja, co ma zamiar otępiać niewinne dzieciaczki, ale w sumie… jest pięknie.
Violetta, główna bohaterka tej cudownej historii, po kilku nachalnych zdjęciach i łamiących prywatność komentarzach ze strony prasy nie jest w stanie znieść presji bycia gwiazdą, latania pierwszą klasą i przyjmowania uwielbienia ze strony setek tysięcy fanów, o niebotycznych zarobkach nie wspominając – to wszystko za straszne dla zwyczajnej nastolatki. Stąd Tini decyduje się na wakacje we Włoszech w specjalnym domu dla wypalonych młodych artysów – nie, jak się okazuje takie stwierdzenie to wcale nie oksymoron. Gdzieś w normalnym świecie do zobrazowania tych samych procesów mielibyśmy skandale z używkami, wulgarne ekscesy, na żywo pornosy, a nasza „gwiazdka” trafiłaby na odwyk do starych dziadów, jednakże to piękny świat Disneya. Tutaj wszystko jest cudowne. Pieniądze nie mają znaczenia, na niebie zawsze świeci metaforyczna tęcza, a świat prezentuje się tak uroczo i liczy się tylko szczera przyjaźń.
Dzieciaki, co jest z wami? Czemu nie powstało jeszcze milion wulgarnych przeróbek Violetty? Materiał idealny, choć przy kinowej adaptacji twórcy starają się zrobić z tego coś na kształt sensownej historii, to co chwilę dorzucając żenujące żarty i niesamowite zbiegi okoliczności, nie można całości traktować poważnie. Lepsze kamery tylko zakłamują rzeczywistość, że coś sięw stosunku do serialu zmieniło. Scenariusz zresztą nie był też chyba zbyt szczegółowy, ot napisano – Tini jedzie do Włoch i się dobrze bawi, a przy okazji musi wybrać między nowym a starym chłopakiem. Przecież to jest tak infantylne, że aż piękne. Do końca nie wiedziałem, na kogo się dziewczyna zdecyduje, więc nie powiem, że fabuła wypadła przewidywalnie. Choć konkretnej akcji zabrakło, ale dla docelowej grupy odbiorców tej produkcji to na pewno zaleta.
Zobacz również: Vaiana: Skarb oceanu – teaser nowej bajki Disneya!
Jeśli zaś sprawa tyczy się krytyki wszelakiej – jak bardzo skostniałym, przepełnionym sarkazmem i smutnym człowiekiem trzeba być, żeby nie potrafić docenić morałów Nowego życia Violetty? Niewątpliwie plusem jest, że całość jako tako faktycznie pozostaje grzeczna i tam, gdzie ewidentnie wszystki symptomy na niebie i Ziemi wskazują, że powinny być poważne używki kalibru przynajmniej cracku zmieszanego z mefedronem, bohaterowie filmu udanie pokazują, że można się dobrze bawić nawet bez alkoholu. Nie wiem po co, ale można. Dodatkowo ładnie wypropagowano wartości uniwersalne jak przyjaźń, szczerość i uczciwość. Bananowe dzieciaki z milionami na kontach bankowych mogą skupić się na odkrywaniu siebie. Gdzieś w resztkach szarych komórek pozostaje mi jednak odczucie, że na pakowalni w jakiejś obskurnej fabryce ciekawiej by ten proces się oglądało. Może twórcy zachowali taki genialny koncept na sequel.
Który kto wie, a jeszcze nadejdzie. Przynajmniej Martina Stoessel stara się starać i to co wyczynia na ekranie prawie przypomina aktorstwo, a w ostatecznym rozrachunku nawet przyprawia o uśmiech na twarzy. Ciężko zresztą cokolwiek mówić o aktorstwie, gdy obraz w całości zdubbingowano, także nie trzeba czytać żadnych napisów. Tini: Nowe życie Violetty to niezwykły film fantasy dziejący się w magicznym uniwersum Disneya. Nie ma tu orków ani elfów, ale przedstawiona rasa hiperpozytywnych i nadwrażliwych humanoidów z adhd też jakieś zalety posiada i widzom poniżej 10 roku życia zapewne przypadnie do gustu. Kto potrzebuje doładowania dobrej energii w klimacie lata lub pożywki dla sarkazmu może śmiało już przebierać nóżkami do kina.
Zobacz również: wzruszający zwiastun filmu Mój przyjaciel smok!