Warcraft: Początek – pierwsza polska recenzja filmu!

Witamy na polu minowym pod nazwą ekranizacje gier wideo. Poległych i rannych jest więcej niż tych, którym udało się przejść przez nie bez uszczerbku na zdrowiu. Warcraft: Początek, kosztująca ponad 160 milionów dolarów produkcja studia Universal oraz Blizzard Entertainment, miał wnieść nową jakość do tego gatunku, bo zabrali się za nią prawdziwi fani oryginału. Miało być tak pięknie, a wyszło – jak zwykle.

Od pierwszych minut filmu widać, na co poszła kasa: efekty specjalne, dzięki którym wykreowano świat zainspirowany grą RPG, wyglądają nieprzeciętnie. Hordy orków, pod przewodnictwem Gul’dana (Daniel Wu) przechodzą przez portal do innego wymiaru. Ich świat umiera – pora znaleźć nowy dom. Po „drugiej stronie lustra” jest Azeroth – kraina zamieszkana przez ludzi, elfy i krasnoludy oraz mityczne stwory, w której wszyscy żyją w pokoju i dobrobycie. Orki, olbrzymy z niewielkimi mózgami, ale za to z górą mięśni, kłami wystającymi z ust i dłońmi o rozmiarze łopaty do odśnieżania, sieją w królestwie chaos i zniszczenie. Nie wszystkie potwory są takie bezmyślne – Durotan (Toby Kebbell), który wraz z ciężarną żoną przekracza wrota, wierzy, że jest szansa na inne rozwiązanie niż metoda spalonej ziemi. Do swojej racji będzie musiał przekonać nie tylko swoich współtowarzyszy, ale także gatunek ludzki.

Durotan and Orgrim

Zobacz również: Warcraft: Początek – poznajcie potężnego czarnoksiężnika Gul’dana

Wyraźnie inspirowana Tolkienem seria gier nie mogła uniknąć porównań do oryginału, to samo ma się z filmem. Reżyser Duncan Jones (Moon, Kod nieśmiertelności) chyba nawet nie stara się być zbyt twórczy – wszystko pod hasłem „najbardziej lubię te piosenki, które już kiedyś słyszałem”. Warcraft: Początek wygląda momentami jak połączenie Władcy pierścieni, Gry o tron, Avatara i Ewolucji planety małp. Hybrydy mają jednak to do siebie, że rzadko wychodzą z nich piękności.

Głównym problemem tej produkcji nie jest to, na co zostały przeznaczone pieniądze, ale kto ich dostał za mało. Jak wspomniałem wyżej, większość efektów specjalnych jest świetna: każdy z orków jest obdarzony unikalnymi cechami fizjologicznymi oraz dopracowanym w detalach kostiumie (dready, łańcuchy, naszyjniki z kłów i czaszek itd.). Oszałamiająca, precyzyjna robota odbiła się na dalszym planie. Wychodzą niedoróbki, jak choćby tragiczna tylna projekcja w scenach pościgu na koniach. Film rozgrywa się w kilku różnych miejscach i tak naprawdę nigdy nie widzimy tego świata w całej rozciągłości. Brakuje szerszej perspektywy, która mogłaby osadzić nas w fantastycznej krainie. Krasnoludy pokazane są dwa razy i razem z elfami dostały około dwudziestu sekund czasu ekranowego tej dwugodzinnej produkcji. Miasto Strażników, zawieszone na unoszących się w powietrzu górach (zrzynka z Avatara), pokazane zostało dosłownie na chwilę. Gdzieś, przy wielkości tego świata, czuć małą klaustrofobię, zamieszanie i niedosyt. Tylko dwie duże sceny batalistyczne i kilka mniejszych pojedynków nie poprawiają tego wrażenia.

Lothar and Orcs

Zobacz również: Angry Birds vs Warcraft – jak wygląda przyszłość ekranizacji gier wideo?

Technologia motion capture pozwoliła obdarzyć masywne orki rysami twarzy odtwórców ról, ale też oddać ich grymasy, niuanse i drobne detale. „Cyfrowi” aktorzy wypadli w tym filmie o wiele lepiej niż ci, którzy pojawiają się w swoich normalnych ciałach. Prym wiodą tutaj Dominic Cooper, jako pozbawiony ikry, mdły król Llane Wrynn (nie wiem, kto oddałby za niego życie) oraz Ben Foster grający Strażnika Medivha. Ten ostatni postawił sobie zadanie, żeby „odbębnić” cały film z jednym wyrazem twarzy. Dosłownie! Udało mu się to bez większych problemów. Paula Patton jako Garona, pół ork – pół człowiek, wygląda wprost komicznie pomalowana na zielono, z malutkimi, wystającymi ledwie z ust kiełkami i szpiczastymi uszami – kobieta mówi, jakby miała wadę wymowy. Zajęło mi co najmniej godzinę, zanim mogłem zapomnieć o jej okropnym kostiumie i skupić się na tym, co mówi i robi. Na tym tle Ben Schnetzer jako młody mag Khadgar i Travis Fimmel (serial Wikingowie) w roli Anduina Lothara, doradcy króla, są naprawdę znośni.

Scenariusz kina akcji nie może być zbyt skomplikowany i na tym poziomie nie jest najgorzej. Dziury w logice wybaczam, bo jakoś udało mi się wciągnąć w historię. Diabeł oczywiście tkwi w szczegółach. Melodramatyczne wątki (jest romans i wątek rodzinny) są trochę przyszyte na siłę i mają ocieplić ten brutalny i męski świat. Postaciom brakuje tła, historii i głębi, by choć trochę się z nimi utożsamić. Szczególnie cierpi na tym Garona (jaka jest jej dramatyczna przeszłość?!) oraz cały dwór króla Wrynna (wszyscy są tacy mili i kochani). Jeżeli dodam, że Medivha to hipis chodzący bez koszuli, w skórzanych spodniach, to zrozumiecie, na jak „złożone” budowane postaci zdecydowali się twórcy. Związki pomiędzy bohaterami są wyrażane tylko w słowach: kto jest czyim synem, przyjacielem lub żoną, bez wskazania palcem nie będziecie się w stanie domyśleć. Wiele scen wydaje się niedokończonych, jakby uciętych w połowie, które kleją się z następną lub poprzednią lepiej lub gorzej. Brakuje tzw. masterszotów, by ulokować nas w otaczającym świecie. O takie niedoróbki nie podejrzewałbym reżysera, który ma na koncie dwa świetne filmy.

Lothar and Khadgar

Zobacz również: Warcraft: Początek – pierwsze recenzje

Recenzje spływające po pierwszych pokazach wyłaniają dwie frakcje. Fani są generalnie pozytywni, nawet czasem (zbyt) entuzjastyczni, wychwalając produkcję pod niebiosa. Nie mogę się do nich zaliczyć, bo Warcraft znam jedynie z niezapomnianego epizodu serialu South Park. Jest w tym filmie pewnie wiele elementów, które miłośnicy gry uchwycą w lot i będą się nimi delektować. I cała rzesza fanów, których w szczytowym okresie popularności tytułu było dwanaście milionów, zagłosuje portfelami, zabierając do kina najbliższych członków rodziny, by film na siebie zarobił i by powstała kontynuacja. Natomiast dla przeciętnego widza, albo dla miłośnika kina wogóle, Warcraft: Początek będzie dość frustrującą rozrywką, z wieloma niejasnymi elementami, pełną bełkotliwego żargonu, pozostawiającą spory niedosyt emocjonalny. Bardzo chciałbym, żeby ten magiczny świat był nie tylko głośny i efektowny, niczym napompowany sterydami kulturysta, ale by miał trochę więcej rozumu i serca.

Warcraft: Początek pojawi się na ekranach polskich kin 10 czerwca 2016 roku.

Redaktor

Dziennikarz filmowy i kulturalny, miłośnik kina i festiwali filmowych, obecnie mieszka w Londynie. Autor bloga "Film jak sen".

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zarejestruj się, jeśli nie masz konta Nie pamiętasz hasła?